Straszna historia peerelu do użytku domowego

Straszna historia peerelu do użytku domowego

anamorphic portrait by Bernard Pras

W tych zamierzchłych czasach, w których stawialiśmy pierwsze kroki w za ciasnych bucikach i iskrzących się od nylonu rajtuzkach, w naszym kraju nie było jeszcze za wiele koloru, o czym świadczą wyblakłe widokówki i etykiety z oranżady dla jasności nazywanej oranżadą. Słowa były wtedy bliżej rzeczy, a oranżada sucha, ale przydawało to naszych szarym radościom jedynie blichtru i splendoru sewrskiej porcelany, wraz z jaskółką kapitalizmu tak pochopnie zastąpionej przez gosposie duraleksową zastawą, ładą i porządką. Errata, oczywiście porcelana była chodzieska, a w okolicy hojnie zdobiono barwną porcelanową stłuczką szare fasady klockowatych willi.

Nie należało wybrzydzać, a wybór był prostszy, gdyż pozbawiony wyboru, co bardzo dobrze robi narodowi. Naród wówczas szlachetnie polaryzuje sobie życie wewnętrzne z zewnętrznym, aby za wszelką cenę mieć jakikolwiek wybór i na krótko dojrzewa moralnie. Wzmaga w sobie wtedy kulturę i sztukę, bo nikt inny nie chce mu jej produkować, a także sprawnie powleka okolicę flegmą melancholii, zanim kilka dekad później bezrefleksyjnie usieje ją woreczkiem foliowym.

W tych właśnie bohaterskich czasach, od których naszym rodzicom rosły złote zęby, a w ogrodach rdzewiały nowe Syrenki, Trabanty, Fiaty i Wartburgi, mój ojciec był zmuszony wyposażyć dom w toaletę. Ze spłuczką, ponieważ kapitalistyczny świat prężnie rozwijał się także w dziedzinie defekacji i nawet obywatele bloku socjalistycznego chcieli po sobie dokładnie spłukiwać. A jak sobie spłuczesz, tak się wyśpisz, co przydarzyło się chociażby pierwszemu z brzegu Stalinowi, gdy ruszyła odwilż.

Istnienie toalet ze spłuczką w asortymencie skromnych sklepów z polskich wsi i miasteczek nigdy nie zostało ostatecznie udowodnione. Daremne i wieloletnie poszukiwania wreszcie pchnęły ojca do haniebnego czynu, który miał być zarazem rekompensatą za przywłaszczony przez partię wynalazek, który przewodniczącemu przyniósł patent i pieniądze, a ojcu order na czerwonej poduszeczce. O wynalazku wiem jedynie, że pozwalał na spawanie metalu pod wodą. W przypadku ojca domniemuję, że prawdopodobnie był kiedyś innym człowiekiem.

Wracając jednak do rekompensaty: któregoś letniego popołudnia ojciec mściwie wyniósł z zakładu pracy POM elegancki porcelanowy sedes z suchą kupą w środku. Spłuczka była co prawda zepsuta, ale jeszcze przez lata bardzo dobrze wyglądała. Z obawy przed pościgiem ojciec bał się zatrzymywać na niuanse w rodzaju pozbycia się bratniej zakładowej kupy przed okazaniem armatury spragnionej luksusu małżonce. Sedes z suchą kupą i zepsutą spłuczką udało się niepostrzeżenie przewieźć 10 kilometrów PKS-em, a potem na bagażniku starego roweru – wprost do domu.

Obiad był tamtego dnia trochę później niż zwykle, bo mama nieco zaniemogła podczas uroczystego oglądania łupów. Kiedy ustąpiło nieznaczne ochłodzenie stosunków w rodzinie, a złote rączki wykonały deinstalację fekaliów i biały montaż w nowej łazience, ojciec przestał wracać w rozmowach do tematu swojego skradzionego przez partię wynalazku. Uczciwie wyegzekwowana rekompensata za straty moralne służyła nam długo i dobrze, i tylko wyrafinowany gust mamy zablokował wiele lat później ostateczne przesunięcie sfatygowanego zdobycznego sedesu do funkcji kwietnika. Co nie chroni nas w tej historii od okazałej starej umywalki w zakątku ogrodu, z której miękko wylewały się latem nasturcje. Ale to była już zwykła ludzka odpowiedź na wannę z pelargoniami w ogrodzie sąsiadów.

Wychowanie made in Poland

Wychowanie made in Poland

Nadal nie daje mi to spokoju. Metodycznie przycinany przez rodziców do własnych oczekiwań obraz świata w głowach dzieci. Wiem, że nie jesteśmy tak zupełnie normalni, tu, w Polsce. A osobliwie nie jesteśmy normalni w trakcie hodowli dziewczynek. Które są w Polsce dzieckiem podwyższonego ryzyka moralnego. Na wstępie winne przyszłej krótkiej spódniczce. Wymagające wieloletnich przygotowań do przegranej. Żeby znały swoje miejsce. Którego ustąpią im na czas widocznej ciąży, choć z przykrymi konsekwencjami.

Mogę oczywiście nie być reprezentatywna, jako egzemplarz rozpięty między zachłannie przyswajanym z książek światem o nieograniczonej liczbie wersji a szemranym mistycyzmem rodziców z nieodłączną perspektywą nieba, grzechu i kary. Moje wychowanie było na tyle szkodliwe i do tego stopnia zaskakujące, że pamiętam siebie, dziesięcioletnią, szukającą w domowych dokumentach jakichś dowodów na adopcję, bo więzy krwi wydawały mi się niemożliwe.

A jednak.

I chociaż pewnie wpływ na ten wątek mogła mieć wczesna lektura Ani z Zielonego Wzgórza, to nie znam dystansu większego niż ten, który dzielił mnie od moich rodziców, którzy wszystko, co moje, za wyjątkiem świetnych ocen, chcieli we mnie wyplenić i wyciąć. I w ogromnym stopniu im się udało. Co nie oznacza, że jestem taka, jak POWINNAM – popełniłam każdy z błędów, którego zabraniali, odrzuciłam wszystko, co narzucili, zostałam kimś radykalnie innym, aniżeli sobie tego życzyli, tą sobą, której tak się obawiali. Pozostała po tej szarpaninie moja okropnie trudna niepewność siebie, z której powodu nie bardzo wiem, na czym siebie budować, a w tym wieku powinnam mieć już co najmniej poddasze, zamiast kolejny raz kłaść fundamenty.

Bardzo ciężko wychowuje się z takim bagażem swoje własne dzieci. Ogromnie ciężko. Właściwie najtrudniej jest się dokopać do siebie samej i zobaczyć swoje dzieci – całe. I żyć tak, aby one pławiły się w poczuciu bezinteresownej i wszechogarniającej miłości, zrozumienia i akceptacji. Podczas gdy samej jest się taką niepewną i jak dotąd jeszcze oficjalnie niezaakceptowaną.

Po tysiąckroć poczułam tę totalnie porąbaną szkodliwość mojego wychowania, kiedy przeczytałam “Jak być kobietą” Caitlin Moran, do której zachęciła mnie smakowitym opisem Zakurzona. Dlaczego to nie ja? Bo przecież żadna z nas tak nie mówi. Tu, w Polsce. Żadna z nas tak nie dorasta, nie wyrasta tak pracowicie i przytomnie na zwyczajną siebie. Feminizm zakłada się jak odważny kostium narciarski na bardzo poważny bieg po Sprawę. Życie, ten wielki przekręt, przeżywane jest w ciągłym lękowym skręcie karku i za małej bieliźnie, a faktyczna wersja wydarzeń – pozostaje zatajona, skryta, niewypowiedziana. Najczęściej – odrzucona. Ja wszystko, co naprawdę przeżyłam, odrzuciłam. Żeby nie pamiętać. Nie mam w sobie szablonu do pamiętania prawdziwej siebie. Moje życie nie mieści się w ogólnie przyjętej konwencji. I tę konwencję również dobrze znacie. To ta, która równiutko przycina nam grzywki i każe być grzeczną, cichutko mówiąc, żebyśmy zdobyły raczej jakiś praktyczny zawód i męża, zamiast roić sny o potędze. Która nie pozwala. Zakazy – dostałam je wszystkie.

A konsekwentnie rozegrany brak akceptacji rodziców nie kończy się nigdy.
Kiedy pisałam doktorat, mama na pytanie zaprzyjaźnionej kuzynki, co też ja robię w życiu, płakała w słuchawkę: – Ona się jeszcze uczy.

Skąd się bierze siebie? Pewną siebie siebie? Dzisiaj znowu nie wiem. A Wy wiecie? To dla mnie strasznie ważne pytanie, odpowiedzcie, proszę, potrzebuję do tego całej wioski.

Czy jesteście sobą?

W zgodzie z naturą

W zgodzie z naturą

Sur de rien by Clod

Kobiety w naszej rodzinie są, tak się złożyło – pamiętliwe.
Wytrzymują długo, mają serca duże i miękkie, opatrują rany kłute i szarpane, taktownie, serdecznie, ze śmiechem.

Tryb Marusia – preinstalowany genetycznie.

Do czasu.

Jeśli masz taką ułańską fantazję, aby metodycznie podręczyć kobietę z naszej rodziny złym słowem, pomówieniem, niesprawiedliwą oceną, uporczywym krytykowaniem od a do z – nie będzie Ci się żyło gorzej, albowiem model ten przygotowany został do zastępowania konia przy pługu i przeżyje w najbardziej ekstremalnej sytuacji.

Natomiast nie pożałuje sobie cichutkiej, skromnej, prywatnej zemsty. Do wiadomości własnej.

Moja fenomenalnie zaprawiona w tej kwestii mama nie wykonywała gestów ordynarnych i pochopnych, kiedy ojciec akurat winszował sobie wykonać jakiś nieładny zabieg na jej poczuciu własnej wartości.

Mama odkładała. W pamięci. Aż się uzbiera. I w punkt.

Mój ojciec miał słabość do pielęgnacji urody. Własnej. Najchętniej środkami naturalnymi, które gotował i mieszał przedwojennymi sposobami. W związku z czym latem na strychu suszyły się pokrzywy, z których ojciec sporządzał garnek mikstury do włosów, aby były gęste i zdrowe.  Miksturę uważał za najlepszy środek pielęgnacyjny i codziennie uroczyście przynosił ją sobie w garnku ze strychu, aby urodzie nie stała się krzywda. Ponieważ nie mógł się zdecydować, czy lepiej działa picie mikstury, czy smarowanie nią włosów, robił jedno i drugie.

Któregoś nerwowego popołudnia w mamie akurat coś subtelnie pękło. Kiedy ojciec poszedł popracować w warsztacie, przyniosła sobie garnek z miksturą pokrzywową, postawiła go na podłodze w kuchni, usiadła przy nim, starannie umyła sobie stopy w drogocennej zawartości, a następnie odniosła garnek z powrotem na strych.

I przez wiele dni z cichym i serdecznym uśmiechem czekała na rytualne użycie pokrzywy.

Moja trenerka. Mistrzyni ognia i wody w zdrowych proporcjach.

A jakie są kobiety w Waszych rodzinach?

Chwila nie dla ciebie

Chwila nie dla ciebie

Silent Night Madonna With Child And Ipod
by Banksy

Nie, nie jestem spokojna i nie jestem wyspana. I na domiar złego, w ramach waleriany na syndrom księżniczki w wieży oblężonej przez zastępy żarłocznych skautów i wirusów znalazłam sobie w sieci prześliczną sukienkę. Niestety, lepiej mi w wieży, niż w prześlicznej sukience – wyglądałabym jak masyw apeniński, a po co się w tych czasach wypiętrzać. A kwiatu lotosu we włosach nie potarga wiatr, bo prędzej mi kaktus.

Wspominam dziś czule opowieść mamy, o tym jak moja rodzinna wioska przymusowo podejmowała żołnierzy radzieckich tuż po wyzwoleniu. Mama z godnością wspominała obiad z nieokrzesanym wojskiem, podczas którego jeden bardziej nerwowy żołnierz rozstrzelał im zegar z kukułką. Kiedy zakukała. Myślę, że dzisiaj też bym zastrzeliła kukułkę.

Więc kwiat lotosu kroimy na oślep i dodajemy do porannej kawy.

Gdyby jeszcze pomiędzy pracą a dziećmi wydarzała się krótka chwila odpoczynku. Jakaś ładowarka do élan vital. Więcej nie wymagam. Czy ktoś coś poleca? Jakieś atrakcyjne destynacje dla emigracji wewnętrznych kiedy-już-naprawdę? (Pięciolatka przeczytała mi właśnie z kanapy: – “Kurs pielęgniarski dla dziecka”. Kupione dla bajki na dvd “Mamo to ja” w służbie czytelnictwu. Ale też sygnał, że kończy się bezpowrotnie błogi czas emisji płochych komunikatów tekstowych :>)

Na dodatek przedpołudniowo z nowej strony obtłukłam sobie obraz macierzyństwa. Do laboratorium, w którym mieli zrobić badania mojej wyczerpanej po kolejnej infekcji nastoletniej córce, nadciągnęła miła i ładna matka gimnazjalisty. Wyciągnęła z szelestem foliowych woreczków pojemniczek z moczem. – Proszę mocz syna na amfetaminę, ekstazy, opiaty. Wrócił z pierwszej imprezy i wiem, że teraz rodzice badają. – Tak, trzeba pilnować, bo to głupi wiek, wie pani, bardzo polecamy jeszcze kannabinole, heroinę i kokainę, empatycznie zaproponowała obsługa.

Nie wnikam, jak zdobywa się mocz syna po imprezie :>>, tym niemniej domniemuję, że pojawia się nowa konwencja wydobywania informacji od dorastającego dziecka.

Nie, ten dzień nie jest harmonijny i nie składa mi się w żadną znaną całość.

Jak znajduję Jezusa i natychmiast gubię

Jak znajduję Jezusa i natychmiast gubię

Jesus Christ with Shopping Bags by Banksy

Łagodne rozczarowanie religią przyszło wraz z nastoletnią spowiedzią u dyszącego w drewnianą kratkę księdza, któremu nie wystarczył zawstydzony grzech i żądał szczegółów. 20 lat temu odeszłam prościutko od konfesjonału i religii; już i tak niezbyt wiarygodny bóg moich starych rodziców zszedł kompletnie na ludzi.

Jakiś czas później wyrozumiale przysłuchiwałam się domowej kłótni bardzo starego ojca z trochę mniej starym bratem. Licytowali się, kto najbardziej w życiu zgrzeszył i jak srogo to odpokutował wg schematu the harder the better. Ojciec najciężej zgrzeszył “cholerą”, brat się poddał. Dałam wam fory, chłopaki, nie włączając się do licytacji.

Nie udźwignę tutaj najmniejszej symetrii z rodzicami, mija w nich epoka mistyczna, a mnie brakuje aureoli i pereł przed wieprze.

A Ojciec co roku tak starannie malował ukochanej gipsowej Maryi usteczka i paznokcie u rączek trzymających niebiańską szatę. Na czerwono, farbą olejną przeciwko rdzy i zniszczeniu. Farba opadała  latem delikatnymi czerwonymi płatkami, jak róża.