Ken taki

Ken taki

Half-Pants Ken by Katachreza

Co u Was?
U mnie tak.

Ken najczęściej widywany jest w spodniach zdjętych do kolan. Przy samolocie pojawia się incydentalnie, świecąc gołym pośladkiem.

Maja nie może wyjść z podziwu, że z Kena kompletny anioł. Jak dotąd, mimo cierpliwego oczekiwania, drugorzędowa cecha płciowa nie pojawiła się.

Kenowi wiedzie się dość słabo, od dłuższego czasu nie wolno mu prowadzić samochodu. Czasami jakaś plastikowa lala wyjdzie za niego za mąż, ale szybko zostawia go w kąciku, porzuconego razem z welonem.

– Tak już jest, moja śliczna – Maja pobłażliwie głaszcze mnie po policzku, kiedy mimochodem pytam, dlaczego Ken znowu ma zdjęte spodnie, skoro już wiadomo, czego tam nie ma.

A ja tymczasem, pomiędzy, w ramach ćwiczeń z z rozszerzania czasu, robię konfiturę z truskawek i cierpliwie hoduję marzenie. Niebawem napiszę o stawianiu krzyżyków, szukaniu submarzeń składowych i spełnianiu ich samemu sobie na zachętę.

Taniec

Taniec

Anubis dancing by Joanna Karpowicz

To miał być rozpaczliwy tekst o przeszłości, tkwieniu, zacinaniu się deszczem przy goleniu, o zaniechaniu siebie.

Tutaj u nas było miejscami naprawdę smutno, wewnętrzna Łajka ponownie zdechła, nie zostaliśmy lekarzem.

Widziałam wyraźnie, leżały przy mnie pokotem te wszystkie przyczyny i skutki, jak ubłocony owczarek kaukaski. Gdziekolwiek bym nie szła, uniemożliwiały i były powodem, dla którego powinnam odwołać spotkanie.

Z czymś tam. Z radością. Z samą sobą.

Aż tu nagle przyszły cztery kobiety i powiedziały mi do słuchu, a mam bardzo słaby i trzeba mi dużo razy powtarzać.

Jedna powiedziała mi, a jakbyś tak przestała.

Druga kazała usiąść i powiedziała, że mogę przestać, ponieważ zbadała i sprawdziła, moja historia mieści się w ramach i normie.

Trzecia zaczęła nalegać, żebym przestała robić stare i zaczęła nowe.

A czwarta zadzwoniła dziś w południe i powiedziała, że możemy zacząć, ale się wystraszyłam i odłożyłam słuchawkę.

Ale malutkimi kroczkami zaczęłam dziś sama. Żyć teraz, w przyszłość, a nie do tyłu, bo wtedy zawsze się spóźniam.

Ale to wszystko może nie miałoby takiej mocy, gdyby nie marzenia i druga z czterech kobiet.

Dzięki niej, w czwartek po 18:00 widziałam na własne oczy dorosłą kobietę naturalnej wielkości, która zaczęła marzyć. Przecierałam oczy ze zdumienia i powolutku udzielała mi się jej radość i swoboda. Rozmawiałyśmy o jej marzeniu, marzyła głośno, jak się spełnia, większe, aniżeli w jej tu i teraz będzie to kiedykolwiek możliwe. Pozwoliła sobie na opowieść, której w dorosłym świecie niemal nie słychać. Odkąd dobrze znamy swoje miejsce, własne możliwości, oraz co komu wypada, a co nie. I odkąd znamy życie. I ludzi. Człowieku. Opowiadała tak, jak opowiadają tylko dzieci, kiedy zostaną kosmonautką, słynną piosenkarką i pilotem. Opowiadała najpierw o tym co będzie, ale potem zmieniła również to, co było. Opowiadała siebie ze spełnionego marzenia, z historii o tym, jak udało się pokonać, wypracować, osiągnąć. Zaczęła od drobnego zalążka, coraz śmielej odpowiadając na moje pytania, a odpowiedzi przychodziły z samego środka tej niemożliwej opowieści.

Jaka to była gigantyczna ulga.
Zaznać zmiany.
Poczuć tę radość. Szczęście, że udało się wszystko i całe.
Jaki szczęśliwy śmiech i duma.
Schodziła z tamtej opowieści strasznie ucieszona, z rumieńcem na twarzy, swobodnie kalibrując marzenie do realnych rozmiarów, wybierając z niego pięknym, pewnym gestem jedną bardzo konkretną, drobną cząstkę, przekonana już, jakiego wycinka marzenia naprawdę bardzo mocno pragnie i umie przygotować się do jego spełnienia.

Wspaniała, pełna rozmachu, totalna wizja spełnionego już wiele lat wstecz marzenia miała ze swoją małą, zrealniałą wersją bardzo ważną część wspólną. A mała zrealniała wersja była, co ważne, dużo skromniejsza niż cel wstępnie założony w marzeniu.

Wspólną częścią był nagle odkryty rodzaj działania, identyczny bez względu na skalę. I mniejsza, czym to konkretnie się okazało, to już nie nasza historia. Miało szczególną moc: bez względu na skalę niosło satysfakcję, spełnienie, wielką radość.

Kobieta, z którą rozmawiałam, odkryła nagle, że właśnie tego chce. Tego małego konkretnie.
Z za dużego marzenia, którego świat kazałby się jej wstydzić, z wyśnionej, wymarzonej wersji samej siebie, z inaczej przeżytej przeszłości wyłuskała sedno. Prawdopodobnie łatwo powtarzalne źródło autentycznej radości.

I przecież nie wydarzyło się nic spektakularnego. Wiedzieliśmy, że marzenia są ważne. Tylko po prostu przestaliśmy marzyć o ich spełnieniu, zastępując je wyznaczaniem celu i żmudnym dążeniem do punktu B, cokolwiek dalej.

Tymczasem ten cudowny zabieg – zdrada fabularna, rzucenie prawdy historycznej dla jednej nocy z niemożliwą wersją wydarzeń, kapitalna kolizja faktów i mocy opowieści, spisek wyobraźni, dają coś, czego nie zapewni żadne pracowite dążenie do celu.

Dają nieporównywalną z niczym ulgę, radość z pokonania tego, co niepokonywalne, czyli nieznanej przyszłości i niekorygowalnej przeszłości, oraz dumę ze zwycięstwa, dumę z samych siebie, zatykających chorągiewkę na szczycie.

Skorzystał z tego z nieprawdopodobnym rozmachem Quentin Tarantino, w “Bękartach wojny” dając wytchnienie i ulgę przestrzelonej wojną pamięci kulturowej. Na dwie godziny seansu zmienił jej wspomnienia. Biletowane katharsis. Tak mogłoby być, gdyby, jeśliby tylko pojawiła się jakaś złota piramida sprzyjających okoliczności. Jaka ekwilibrystyczna ulga innej historii i jednoczesny błysk świadomości, ile dźwigamy, całą tę morderczą różnicę pomiędzy podręcznikami a nowym scenariuszem. Błysk zrozumienia, że tyle pokoleń później jesteśmy wypadkową tamtych wydarzeń, wysiedleńcami z marzeń, z żałobną wstążeczką w planie gospodarczym.

A przecież tak okropnie brakuje nam wielkich zwycięstw. Radości. Dumy. W trakcie opowiadania naszej historii zmienionej pod wpływem marzenia, w czasie rozwijania, rozkwitania marzenia rosną motyle, których skrzydłem zmieniamy bieg rzeczy, ukierunkowując go tak, aby ponownie poczuć tę samą radość, dążymy do niej, pamiętamy ją dobrze, chociaż się jeszcze nie stała. Dziecinna fikcja nierealnych marzeń jest pracowitą antycypacją wielkich satysfakcji. Przygotowuje nas na to, żeby zmiana w ogóle mogła się dokonać. Śmieje się przyszłą radością. Przymierza za dużą przyszłość i patrząc w lustro, mówi: jak wspaniale!

Zapomniałam, na śmierć zapomniałam, że tak się to robi.
I że jest jak miłość, tylko że do siebie.

Tak się sobie spodobać w marzeniu o tym, jak marzenie się spełnia.
Bez uczucia radości żadne z nas nie zrobi tego, co chciałoby zrobić.
Żadne z nas nie odkryje, ile spełnionego marzenia będzie akurat, bo nie przymierzyło całego.

Marzymy zatem, szanowni państwo, raz i dwa.

Opuszczam niniejszym kopalniane pokłady lęku, twarde, węglowe, z licznie odciśniętymi z profilu Żwirkami i Muchomorkami, dzisiaj nie będzie urobku paleontologa, rzucam kilof, stanę na najwyższej warstwie na palcach i znowu pomarzę o lataniu.

Pamiętam to uczucie radości zimą, kiedy rodzice oblewali wodą okryte grubymi warstwami śniegu i liści wielkie kopce buraków na polu. Zamarzająca woda lakierowała kopce, pole było błyszczące i gładkie. Ubrana w spłowiałą czerwoną kurtkę zakładałam na ręce wycięte z tektury skrzydła, wspinałam się na kopiec i szeroko rozkładając ramiona zaczynałam biec w dół. Ułamki sekund leciałam w moich małych dziecięcych skokach, uderzając skrzydłami o kurtkę, i zdyszana od biegu, śmiałam się głośno z radości.

I biegłam dalej.
Nie chciałam być pilotem.
Chciałam być ptakiem i metodycznie nad tym pracowałam.
Uczyłam się łaskoczącej w brzuchu radości z próbowania, skoków i własnej pracy nad kształtem wycinanym z tektury.

Gdzie jest moja nowa przyszłość, którędy teraz idzie się do mnie, skacząc po górach?
Tańczę tam sobie w czerwonej sukience.
Przyda się choćby jeden ruch skrzydeł dziennie, dla kurażu.

Blog inwentaryzujący wiek klęski definitywnie mi się skończył. Część retrospektywna zamknięta. Koraliki przyczyn i skutków nanizane w połowie, złamania zrośnięte na tyle, że da się iść, zawsze się dało. Idę w okolice jutra, spędzać czas z dziećmi, idę spędzać czas z sobą. A dzisiaj sobie pomarzę o tym, jak się sobie samej udałam nad podziw. Uda mi się dzisiaj wszystko, czego tak się boję.

A Wy? Opowiecie siebie? Kim bylibyście, gdyby spełniło się całe marzenie? Gdyby teraz i wtedy, wszystko, bez żadnych ograniczeń, po prostu było możliwe?

Bo ja
byłabym wielka.