Bukiet z kwiatu lotosu

Bukiet z kwiatu lotosu

Mermaid by Sean Morris

Śmiech jest dobry.
Przeczyszcza drogi oddechowe i rodne.
Wyłącza tryb autopilota.
Wichrzy przylizany tupecik.
Podchodzi bliżej.

Śmieję się i wiążę bukiety z kwiatu lotosu.
Energia okazała się samoodnawialna, odrastam sobie jak ogon jaszczurki.

Mama też odrasta.
Troszkę.
Jak zawiązki liści.
Idzie wiosna. Na gałęziach pęcznieją zgrubienia przepowiadające, świat szykuje się na nadejście słońca.

Powoli wraca światło.

Mamie dodałam do prezentu pod choinkę (tę, którą wykonała spięcie) maskę z drobinkami złota, odmładzającą, nic wielkiego. Mama jest altannik i sroka w jednym, łasa na błysk i lśnienie oraz z dyskretną wyższością okazywaną młodość cery. Pytana przez moje przyjaciółki, jak zachowała taką piękną cerę, wyznała kiedyś, że przez lata pracy w mleczarni aplikowała sobie co rano maseczkę ze świeżej śmietanki, a co wieczór łykała witaminę A+E, bo przecież nie zaszkodzi. I nie zaszkodziło, a cera pozostała piękna, u niespełna osiemdziesięciolatki zdumiewająca z racji niewielkiej ilości zmarszczek. Mój kochany altannik co prawda mocno marudził, że po co komu maseczki w tym wieku, ale wsypał się wczoraj okrutnie w rozmowie telefonicznej o zakupie leków, który w ilości hurtowej właśnie realizowałam dla rodziców w poznańskiej aptece. Oczywiście w poetyce mieści się obowiązkowe wzdychanie nad ilością tabletek, ceną leków i marnością ludzkiej egzystencji, ale zajęło nam to chwileczkę jedynie. Po której mama odkaszlnęła i zapytała mimochodem, czy gdybym nie robiąc sobie kłopotu przypadkiem przechodziła obok jakiejś drogerii, nie mogłabym nabyć dla niej nowej maski ze złotem. Gdyż ta się skończyła. A skóra była po niej wyraźnie gładsza. I zdrowsza, dodała przebiegle. Dużo zdrowsza w wyglądzie.

Tu cię mamy, ptaszyno, uścisnęłam ją w myślach, przydybaną na samej sobie. Dobrze. Oczywiście kupimy maseczkę.

Szłam dziś wieczorem z Mają na lekcję gitary, (karnet na lekcje też spod choinki, szczęście i praca Mai – nie do opisania). Drogeria. – Maju – mówię, – wracając, kupimy babci nową złotą maseczkę do twarzy.
– Tak? – uprzejmie zdziwiła się Maja. – A po co? Przecież babcia wygląda w niej jak morderca.

Upłakana ze śmiechu, już po nabyciu maseczki, i owszem, tym razem w formie tkaniny nasączonej kolagenem i innymi kawałkami zdrowia, zadzwoniłam zameldować mamie, że mamy już naprawdę wszystko, worek lekarstw i maseczkę do twarzy. Jeszcze bardziej wygładzającą skórę. Przekazałam mamie również nieocenzurowaną opinię Mai. Mama śmiała się tak bardzo, że aż się obie popłakałyśmy. Łkając z radości, mama uchyliła rąbka tajemnicy na temat nakładania złowrogo połyskującej złotem maski odmładzającej w niesprzyjających warunkach domowych, po których pałętał się jej słabego zdrowia mąż lat prawie 85. Mama starannie wybierała moment, kiedy tata drzemał w sypialni, ukołysany łagodnie ulubioną litanią z modlitewnika Towarzystwa Dobrej Śmierci, do którego należy, jako jedyny mężczyzna wśród gospodyń wiejskich. Mama zasiadała na sofie w maseczce, cała połyskując złotawą materią, z regulaminowymi otworami na oczy, nos i usta. Czekała, z zegarkiem w ręku. Cichutko. I wtedy znienacka nadciągał tata. Zobaczyć, co u niej. Że tak cicho siedzi. Im bardziej się zasłaniała ręką, nonszalancko, że niby grzywka, a właściwie to najlepiej jej się odpoczywa z twarzą zasłoniętą rękawem, tym bardziej zaglądał jej w oczy. I patrzył. Po czym grzecznie wracał do sypialni. Jakiś stroskany. Po którymś niespodziewanym nalocie taty mama, ze złotą maską na twarzy, zniecierpliwiona i butna, spytała zaczepnie: – No i jak wyglądam, powiedzże wreszcie.
– Ładnie – ostrożnie powiedział tata i wycofał się do sypialni. Odmówić litanię.

Kiedy maska zużyła się już i wyschła, mamie tak bardzo jej brakowało, że nawilżyła ją wodą, żeby nałożyć chociaż jeszcze jeden raz. Ukradkiem przeniosła się na sofę, próbując przytrzymać mokry materiał, który ciągle spadał. Tata obserwował ją znad kuchennego stołu, pijąc kawę, w milczeniu. Mama w końcu poddała się i zdjęła maskę z twarzy. I wtedy tata znienacka powiedział:
– Ale ty nie masz zmarszczek, nic się nie martw.

No i tak to, drodzy Państwo. Dostawa maseczek niebawem.

A ja?

Ja zaczynam z Wami rozmawiać.
Pewnie zajmie mi to parę lat, ale chcę bardzo usiąść z Wami przy jakimś kawałku stołu i pogadać.

Na blog wjeżdża niniejszym nowa strona Rozmowy, na której będę chomikowała linki do rozmów – wywiadów – rzek, strumieni egzystencji z Wami. Tak sobie w nich będziemy iść, skacząc po tematach.

Samo się nie porozmawia przecież.
Do niebawem!

Jestem wszystkim

Jestem wszystkim

Maja by Maja

Znienacka urosła mi najmłodsza córka. Mijają dwa lata od dnia, kiedy schowana w kąciku, chichocząc, starannie napisała na kartce swoje pierwsze suwerenne słowo – DUPA.

Jest jedną wylinkę dalej. Ma 6 lat i 10 miesięcy. Jest bardzo zajęta, czyta po kilkadziesiąt stron dziennie, pisze, zakłada miasta kucyków, rysuje, obserwuje, biega, robi eksperymenty, rozwiązuje krzyżówki i zadania, projektuje wynalazki. Masa roboty wynikająca wyłącznie z zachłannego interesowania się.

Nagrała dzisiaj niesamowitą piosenkę, rozsądnie akompaniując sobie na jednej strunie. Na gitarze uczy się grać od niedawna, w wyniku decyzji własnej, zażarcie ćwicząc, z rumieńcami na twarzy. Pracuje.

Słuchałam, jak improwizuje i opowiada śpiewem wszystko, co myśli. Niespełna siedmioletnia rycerka wędrująca przez świat śpiewała epos o działaniu świata. Zrozumiałam nagle, że została sobą. A właściwie – że to ona zrozumiała, że jest sobą.

Po odsłuchaniu ze mną piosenki, wyczerpana, siedziała wtulona we mnie, poważna. Głaskałam ją po włosach i mówiłam, że czuję się tak, jakbym nagle przez okno zajrzała jej do środka głowy. Patrzyła na mnie. Bardzo bliska i obecna.

– Zostanę wszystkim – powiedziała patrząc mi w oczy. – I będę się zajmowała tylko światem. Będę czytała to, co najciekawsze. Będę oglądała to, co najciekawsze. Będę podróżowała do najciekawszych krajów. Będę śpiewała, pisała, grała i sprzedawała w sklepie.

Umilkła, zmęczona, jak po długim biegu.

– Już jestem wszystkim – powiedziała nagle ze zdziwieniem. – Codziennie wiem coś innego niż wczoraj. Ile mnie już jest! Jestem wszystkim!

Do końca dnia była w stanie totalnego pobudzenia intelektualnego, jakby dzisiaj był jej własny, prywatny Dzień Zmiany.

Przed snem wymyśliła sobie dialog i nie położyła się, dopóki go sobie nie zapisała:
– Maju, wiesz co?
– Co?
– Wiem, że nie wiem.

Moja córka żyje lepiej ode mnie. Odbywa staranne, całodzienne zajęcia z bycia sobą.
Ja też chcę.

Rozmowy w potoku egzystencji, o ucisku w mostek i barierkach

Rozmowy w potoku egzystencji, o ucisku w mostek i barierkach

Brasil by Eliza

Im jestem starsza, tym bardziej pociągają mnie rozmowy, wywiady – rzeki, stenotypowanie dialogów prawdziwych. Łażenie boso po brzegu międzyludzkiego.

Chciałabym porozmawiać takie prawdziwe rozmowy, oddać głos kawałkowi pokolenia, temu, co go w napisach starannie wymienią w roli bezimiennego świadka wydarzeń.

Chciałabym wiedzieć, co moje pokolenie jadło na obiad, czym się przy obiedzie dławiło i jakich dokonywało po obiedzie wyborów, jaką część podzespołów światopoglądu było zmuszone sobie wymienić, kiedy kawałek rzeczywistości się zepsuł i jechało od niego na kilometr. Jak się czuje z rejonizacją, gdy znienacka musi opowiedzieć się po jakiejś stronie bandy i okazuje się, że jest nieredukowalnie jakiś. I że wydarzyło mu się inaczej, niż innym, mimo że w dużej części tak samo. Że nie identyfikuje się z całością z powodu przypadkowego udzielenia azylu kilku zbiegom okoliczności. I że powyżej pewnego poziomu wydarzeń zaczyna mu gwizdać w zaworze bezpieczeństwa.

Usiadłabym na chwilę i porozmawiała. O tym. Dotknęła do żywego.

Marzy mi się tom rozmów z Wami. Z elementami obnażania się, łagodne topless egzystencji.
Kiedy jeszcze jesteśmy tak przyjemnie nieznani, a szkół i ulic nie nazwali naszym imieniem.

Mielibyście ochotę?