Dni matek

Dni matek

The Absence of All Colors 3 by Ludmila Steckelberg

Dni matek
są takie policzone
jak ręczniki
jak drobne na bilet

Dni matek poskładane równo
nad brzegiem
do krawędzi
małych kalendarzy

I szminka w torebce
Matki jedzą szminkę przed ważnym zebraniem

Miętowe ziarnko piasku w ustach
w matkach sypie się klepsydra
stąd szelest sukienek
jedwab szyfon
lekkie mgły nad lękiem
niedożycia do tego co potem

Matki przed snem liczą
czy ich wystarczy
do pierwszego
kroku lotu słowa

Stoją
przymierzając ciasną w pasie spódnicę sprzed ciąży
nie chce im się jeść surowych marchewek
bo akurat biegną im gotować
ten los
a może przypadek

Sałatka z czterolistnych koniczynek czeka w śniadaniówce

Furkot wrzenie
nakręcanie dnia słabego w sprężynie
ciche przytulanie
kiedy ktoś tam mały dławi się od płaczu

Matki liczą
trzy dwa jeden szukam
że się jeszcze trochę uda
jeszcze jedną zimę

Żeby tak na dłużej
porządnie
jak płaszcz buty
jak jasne spojrzenie
żeby im wystarczyć

na jeszcze jedno
chociaż jedno jutro

Warunkowanie wstydem

Warunkowanie wstydem

Barbie by Nickolay Lamm

Centrum miasta, Żabka. Tutaj codziennie jest niedziela.

Młodzi mężczyźni pod murkiem odbywają dietę pięciu przemian. Na oko są przed czwartą. Nie rozmawiają. Przechodzące kobiety odprowadzają strzyknięciem śliny. Na mój widok nie plują.

Dociera do mnie. Wstydzę się. Palą mnie policzki.
To już.

To nic nadzwyczajnego, od lat każde z nas, zanim wyjdzie do ludzi, długo strzepuje niewidzialny pyłek z rękawa. Dziurę w skarpetce. Biedę. Wózek inwalidzki. Zniszczoną torebkę. Drobne bez grubych. Pesel z niewłaściwej połowy XX wieku. Zmarszczki. Brak, uchybienie, ubytek, ostatnie miejsce w wyścigu. Pochodzenie spoza podium. Każde z nas wielokrotnie znajdzie się w takim podzbiorze warunków.

Ludzie są bardzo uważni i chętnie robią nam tak, żebyśmy się wstydzili.

Że nie jesteśmy ładni.
I mądrzy. I że nie nadajemy się w istniejących okolicznościach. Akurat tak się złożyło. Że nie pasujemy.

Tak samo jak oni wielokrotnie nie pasują. Tak nam hobbystycznie przypominają tylko, że u nas również nie za różowo, poza koniuszkami uszu.

Straszna robota, drodzy homo sapiens, tak codziennie nieść wykluczenie. Kalkulować wykluczenie hipotetyczne, zapobiegać mu, cerować siebie i łatać dziury w całym. Tymczasem warunki przyjęcia do klubu spełniających oczekiwania są bardzo wyśrubowane i restrykcyjnie egzekwowane. Należy występować w wysokim standardzie. Nie różnić się. U jednostek odstających od standardu, pakiet podstawowych praw ludzkich systematycznie windykuje się jako niesłusznie wydany zestaw niezasłużonych przywilejów.

Czytałam kilka dni temu poruszający wpis Małgorzaty Halber w Codzienniku Feministycznym.

Malgorzata Halber pisze:

“Pod każdym małym moim malutkim zdjęciem napisane jest, że mam brzydkie ramiona, że powinnam pracować w radio, że wydepilować brwi, że widać mi sutki. Że to niemożliwe, żeby takie szkaradztwo tyle lat pracowało w telewizji. Że jestem tak brzydka, że nie można się skupić na tym, co mówię.

Wszystkie te superintymne rzeczy czytają moi pracodawcy, przed którymi następnego dnia muszę stanąć i oni najpierw oceniają, czy odpowiednio wyglądam. A potem mam mówić wesoło.

I zrobiło mi się nawet nie przykro. Poczułam się jak wariatka. Wariatka, która wierzyła, że to co robi, robi dobrze. Wariatka, która uwierzyła, o naiwności, że może być tak ładna, jak te inne dziewczyny.

Nieważne było też co mówiłam. Jestem dziewczyną. Mam być ładna jeśli chcę być dziennikarką. 

Zaczęłam wierzyć w to, że nie mogę iść po podwyżkę. Nie po tym. Nie po dwustu komentarzach.” 

(cyt.za Małgorzata Halber, Chcę być ładna, Codziennik Feministyczny)

Czytając to, myślę o obezwładniającym wstydzie, jaki nas warunkuje podczas bycia w świecie. Bez względu na to, co osiągniemy, co sobą reprezentujemy. I myślę jednocześnie o bardzo trafnych komentarzach do moich neurotycznych Prymusek patriarchatu, na jakie w tym samym czasie natrafiłam w sieci.

Komentarze mówiły o tym, że sednem każdej transmisji kulturowej jest warunkowanie wstydem.
I że wstyd jest na dłuższą metę skuteczniejszy niż lęk.

I tak, to jest sedno.
Warunkowanie wstydem. Skuteczniejszym niż lęk.

Mój ulubiony performatyw dzieciństwa: – No dalej, nie wstydź się.
Dopiero wtedy zaczynałam się wstydzić.

W czym pomaga wstyd? Społecznie – jest Najwyższą Izbą Kontroli. Wywoływany w toku edukacji poprzez sumę uwarunkowań. Pozwala dyscyplinować pod nieobecność. Automatyzuje odruchy, jak pigułki benedyktyńskie w wersji Tuwima i Słonimskiego, wstyd społecznie “przeczyszcza, nie przerywając snu”.

W dużym uogólnieniu wstyd jest wysokooktanowym paliwem edukacji. Wstyd gwarantuje redystrybucję wzorców bez ich kwestionowania. 

Proste, skuteczne i bezobsługowe. Warunkowana wstydem redystrybucja wzorców działa niemal bezstratnie przez kolejne pokolenia. Wstyd pozwala łatwo i bezdotykowo patrolować zogromniałe terytorium. Z perspektywy kulturowej Bóg jest Wstydem.

Warunkowanie wstydem odbywa się w języku. Jak już kiedyś wspominałam, pisałam kilka lat temu o sposobie, w jaki podczas katolickiej edukacji religijnej w świadomości dzieci język/ słownik teologii naznacza wstydem określone części ciała. Ze wzmożoną siłą odbywa się to przed pierwszą spowiedzią i komunią. Pewne części ciała zostają zdelegalizowane w imię skromności, wyrwane ze spoistego ciała. Wiecie, które części, co świadczy o tym, że wszyscy funkcjonujemy w porządku uprzedniego względem nas dyskursu, jakkolwiek nie zarzekalibyśmy się, że nie bierzemy w tym udziału. Lista tych części ciała stanowi kluczowy element redystrybucji. I najbardziej dojmujące jest to, jak wraz z edukacją religijną ciało dziecka zostaje na zawsze wtrącone w kodeks wykroczeń. Dorastające dziecko będzie musiało sprostać konieczności odzyskania prawa do całego ciała. Zawsze tak samo, czyli za cenę sprzeniewierzenia się dekalogowi. Grzech grzechów: bycie całym sobą.

Pogmatwane ścieżki warunkowania wstydem prostują jak potrafią mądrzy rodzice, terapeuci, lata lektur. Czy skutecznie?

Zastanawiam się, na ile potrafimy w naszym pokoleniu zmienić treść transmisji kulturowej. W jakim stopniu nie damy się wstydowi.

Umiemy?

Myślę o Was. Każdy z komentarzy rozsianych w sieci postawił mnie do pionu i zmusił do zastanowienia, na ile to, co napisałam, może być uniwersalne. I ogromnie dziękuję, że rozmawiacie o moich Prymuskach patriarchatu. Rozumiem Wasze mocno spolaryzowane reakcje na mój tekst. Cieszę się, jeśli w dużym zbliżeniu często okazuje się nieprawdziwy jako doświadczenie osobiste. Naprawdę bardzo się cieszę.

Niech będzie tak jak najczęściej.

Ja robię kulturowe makro dla społeczeństwa, w którym dyscyplinują nas Krystyny Pawłowicz, suma poglądów niemożliwych dla racjonalnego rozumu, a jednak dziwnym trafem rezonująca publicznie, wydająca nam zezwolenia na wolność i wymierzająca nam karę.

Zauważmy zatem, to nie ja i nie Ty zostałyśmy wystawione jako reprezentacja stada, która postanowi o tym, co jest dobre dla wszystkich. Czy chciało nam się tam dostać? Nie bardzo, bo dlaczego akurat my, po co, takie tam zwyczajne. A Krystyny dobre pasterki idą. Idą być surowymi szatniarkami kraju. Przypilnować wydawania płaszczyka moralności i redystrybucji wzorców, ponieważ czują się odpowiedzialne za Ciebie i za mnie. Abyśmy się nie stoczyły po naszym nasłonecznionym zboczu. W przeciwieństwie do nas, Krystyny wiedzą, że duch nie powinien latać, kędy chce, toteż biegną zamknąć mu okno.

I nie, nie mam wątpliwości, że stadem najgłośniej targają nie te kobiety, co trzeba. Syczący i pełen nienawiści elektorat prymusek patriarchatu.

One wszystkie niejeden raz nam jeszcze zabronią.
Kraj Dulskich musi mieć gęste firanki w oknach. Nie może empatyzować z Lokatorkami, które mu się na widoku trują siarką z zapałek. Stado uprasza, aby przewodził mu porządny elektryczny pastuch.

Co w moim subiektywnym odczuciu nie jest najlepsze dla przyszłości stada.

Od czegoś powinniśmy zacząć zmiany.
Czas zacząć robić prawdziwe zdjęcia, premierze Photoshop.
Czas pokazać to, co przed korektą. Wydać dementi dotyczące akceptowalnej grubości uda. Zrehabilitować sylwetkę Wenus z Willendorfu. Włączyć do kanonu każde stadium rozwoju. Przywrócić dumę z mądrej starości. Zaniechać deratyzacji zmarszczek, przestać tępić czas biologiczny w czasie kulturowym, nie wywabiać go z ciała jak plamę. Skalibrować wzorzec piękna pod realne ciało, nie odwrotnie.

Zrobić proste rzeczy, żeby naród przestał się siebie wstydzić.

Pamiętam, jak pierwszy raz w dorosłym życiu wysiadłam na dworcu w Warszawie.
Zaczął się akurat dwudziesty pierwszy wiek, byłam zdeterminowaną samotną matką z najgłupszymi pomysłami na to, jak zarobić na siebie i dziecko. Jechałam z głupia frant, filolożka polska, po mamusi klęska samooceny, po tatusiu okradziony wynalazca, de domo Wokulska, z czerwoną od mrozu dłonią, na spotkanie z dyrektorem firmy produkującej płyn do naczyń Ludwik, aby zaproponować mu nowy produkt, ekologiczny, niskodetergentowy płyn do mycia naczyń dla dzieci. Ot, głupia. Dyrektor nie był zainteresowany, o czym kilkanaście lat później myślę z niezwykłą czułością, patrząc w drogerii na zupełnie innej firmy i przez kogoś innego zaprojektowany, prawdziwy specjalistyczny płyn do mycia naczyń dla dzieci.

To tam właśnie miała miejsce moja pierwsza prawdziwa lekcja wstydu.

Jak ja się ogromnie wstydziłam, wchodząc do kawiarni wielkiego warszawskiego hotelu na moją ubożuchną rozmowę “biznesową”. Ludzie kochani, jak ja się wstydziłam. Parszywie. Pojechałam tylko dlatego, że jako samotna matka musiałam być nieustannie dzielniejsza od samej siebie i brać się za kark jak szczeniaka, żeby odważyć się na cokolwiek, zanim zdążę się zastanowić, czy umiem, wypada mi, mogę, powinnam. I taki wtedy miałam haniebnie brzydki płaszczyk zimowy. Taka byłam ogromnie skądinąd. W wiskozowej marynarce, niekobieta, nieczłowiek, niesukces. Ośmieszało mnie wszystko, odczuwałam własne oszałamiające zażenowanie każdym kawałkiem mnie. Gryząc się w rękę, aby nie zwiać, wystąpiłam w obranej roli, wypiłam polskie “ekspresso”, przyjęłam odmowę z godnością, wróciłam do Poznania, a potem dalej, na wieś, do rodziców i czekającej na mnie małej córeczki.

Wyryczeć się w kąciku.
Że nie umiem.
Nie zasługuję.
Nie dam rady.
Że nie nadaję się do niczego, przed czym wielokrotnie przestrzegała mnie mama.

Myślałam o tym, dziesięć lat później jadąc do Warszawy z Michałem Larkiem, żeby zrobić wywiad z Sylwią Chutnik do (Anty)macierzyństwa, ukochanego numeru Czasu Kultury, którego byliśmy redaktorami prowadzącymi, numeru, dzięki któremu mogłam poznać wspaniałą Zimno i przeprowadzić z nią wywiad, numeru, do którego udało nam się wydać pierwszy tom “Macierzyństwa bez Lukru”, bezprecedensowej antologii tekstów utalentowanych blogerek skrzykniętych w szczytnym celu przez kapitalną i niestrudzoną Dorotę Smoleń.

Wysiadłam wtedy w Warszawie i zobaczyłam, że telewizyjnemu miastu spada tynk, a ulice mają mniej intensywne kolory niż w polskich telenowelach. Myślałam sobie – cholera. Miasto ma niewydepilowane łydki, tylko fotografuje się w Twoim Stylu tak, że ja o tym nie wiedziałam. I przez chwilę wstydziłam się samej siebie mniej.

Ale nie jest tak, żebym była zdrowiuteńka w okolicach żywego, tam gdzie wstyd i niska samoocena. Chociażbym sześć godzin stała przed półką z własnymi artykułami. Kiedy teraz jadę do Warszawy na rozmowę biznesową, przez bite trzy dni, totalnie załamana, z poczuciem klęski totalnej, szukam w sklepie czegoś, w czym będę dobrze wyglądała. Żeby uratować wartość własną przed błyskawiczną inflacją, jaka ją obejmuje, kiedy musi wystawić się na cudzą ocenę.

I nie umiem wyrugować do końca tego wstydu za samą siebie. Taką jakąś. Szlifuję, ćwiczę, wypisuję to z siebie, ale został osad w głowie. Z kamienia w gardle. No nie wstydź się.

I nie wiem, jaka jest prawidłowa odpowiedź na pytanie Magdy, która w komentarzu do Prymusek zastanawia się:

“Zastanawiam się czym jest kobiecość naturalna. Jak ona wygląda, czym się przejawia. Jaka byłaby dziewczynka wychowana w izolacji od norm społecznych, “tresury” i wzorców. Mająca tylko siebie, swój umysł, ciało z genotypem xx, żeńskie hormony. Pełną wspaniałą kobietą? Chorym potworem?
Czym jest kobiecość dla samej siebie.
Czym jest kobiecość na rzecz mężczyzn.
Czym jest kobiecość zawieszona w próżni, bez żadnych kontekstów, odniesień.
Nie wiem.”

Ja też nie wiem, od lat zaciekle zastanawiam się, jaka byłabym ja sama, gdyby nie zakuwać mnie w hiszpański bucik wstydu i wychowania.

A Wy wiecie?

Prymuski patriarchatu

Prymuski patriarchatu

Ciotka Kena by Zbigniew Libera



Tęsknię do chcenia.
Jestem z kraju, który nie chce. Nic nie jest jego.

Chciałabym, aby ten kraj czegoś chciał. Przeczytał nieco inny elementarz. Poćwiczył techniki snu, marzenia i halucynacje. Poszedł po coś. Nad czymś się pochylił troskliwie, ucieszył. Żeby pomarzył o sobie samym, tym jakiś czas później. Zainstalował sobie przyszłość. Potrzymał w dłoni genitalia patriotyzmu i poszedł uprawiać nimi miłość do ojczyzny bez przemocy i lęku, w czystej bieliźnie, bez czarnych slipów Wallenroda. Ile czasu może zająć narodowi zorientowanie się, że jest wolny do, nie tylko wolny od?

Słyszę furkot folii, w którą na polecenie kraju owinęłam życie, potrzeby, pragnienia. Pracowicie przebijam się przez warstwy izolacji i uziemienia. Obserwuję kobiety mojego kraju, ciekawią mnie bardzo. Przeglądamy się w sobie, znaczki z tej samej serii z papieżem. Patrzę z dystansu na morze naszej bezinteresownej wrogości, słabość i gorliwość w dyscyplinowaniu innych kobiet. Próbuję zrozumieć, skąd się wzięłyśmy. I ile mogłybyśmy razem.

MaryLoo napisała w komentarzu do “Wylinki”:

“Wysoki poziom lęku zmniejszałam szukając akceptacji u innych, odgadując, a nawet wyprzedzając ich myśli. Nadskakiwałam i przytakiwałam.”

Martwieję, czytając.
Wyprzedzanie cudzych myśli brzmi bardzo znajomo. Szukanie akceptacji, nadskakiwanie i przytakiwanie.

Zostałam do tego specjalnie przeszkolona.
A Wy?

W rozmowie z Marią Janion “Córki są do wielkich zadań” jest kapitalny moment:

“- [Renata Dziurdzikowska] Wspiera pani ruch kobiecy w Polsce, docenia kobiety, pisze o kobietach w literaturze. Czytam wywiad z profesor Hanną Świdą-Ziębą, w którym mówi: “Całe życie doświadczałam nietolerancji ze strony kobiet! To one mi mówiły: “Jak ty chodzisz ubrana!”, kiedy przyszłam w spodniach na radę wydziału. “Nie gotujesz obiadów, choć masz męża i dziecko! Jak to, ty nie pierzesz mężowi koszul i on się z tym godzi? Dlaczego nie urządzasz przyjęć?” A Wisława Szymborska współczuje wielu mężczyznom, że mają w domu żony-jędze.

– [Maria Janion] No tak, ale skąd bierze się jędza? Kinga Dunin napisała o tym bardzo dobry felieton. Kobieta mówi, chciałabym to i to, mam taką potrzebę, a mężczyzna odpowiada: “co ty pleciesz”,”nie nudź”, “później”, albo nic nie mówi, bo nie słyszy, nie słucha, lekceważy. Kobieta już wie, że jej potrzeby są nie na miejscu, nie może ich wyrażać, bo i tak nie będą zaspokojone. I w ten sposób po kilku latach zostaje jędzą.

Kobiety, które poniżają inne kobiety, są częstokroć strażniczkami systemu, feministki nazywają je zbrojnym ramieniem patriarchatu. Patriarchat już nic nie musi, ponieważ kobiety same wszystko załatwią, same siebie potępią – “jak ty się ubrałaś”, “gdzie poszłaś” – przywołają do porządku w myśl norm mających obowiązywać kobietę. Nasze społeczeństwo jest męskie, narodowe, katolickie, heteroseksualne, zrepresjonowane i represjonujące. Wiele kobiet uwewnętrznia i propaguje to przesłanie.”
Przerażająca większość Polek to gorliwe funkcjonariuszki patriarchatu. Mamy tutaj wspólną, dość niewolniczą głowę.

Wyprzedzamy myśli patriarchatu.
Jesteśmy prymuskami patriarchatu, córkami prymusek, które mówiły nam: “co ty pleciesz”, “tak się nie robi”, “to się nie uda”, “w oknach muszą być firanki, chcesz żeby ci ludzie do domu patrzyli”, “bo się ojciec zdenerwuje”.
Urodził nas naród z funkcją dozorcy.

Jestem przekonana, że za naszych czasów rozegra się w Polsce najważniejsza wojna kobiet. Walka o wolność do. Ta walka będzie międzypokoleniowa, domowo-szkolna, nerwowa.

Tak, nasze córki są do wielkich zadań. To one mogą nareszcie zakończyć proces dziedziczenia. Dostać w posagu surowe możliwości w miejsce rodowych sreber zakazów i ograniczeń. Nasze córki mogą chcieć i śmiało iść do własnych celów.

Tymczasem wewnętrzne dozorczynie jeszcze w nas mówią. Całe dzielnice kobiet gniewnie wychylonych z mansjonów okien wydają głośny syk, unoszą się nad haftowanym pekińczykiem, cmokają z dezaprobatą.

Jak chodzisz. Jak się ubierasz, ty mała dziwko. Twoja krótka i brzydka spódniczka jest wykroczeniem przeciwko narodowi, któremu szedł żołnierz po makach i ginął. Naród i tata narodu byliby bardzo niezadowoleni, gdybyś wyszła w tej krótkiej spódniczce do ludzi. Ludzie mogliby poczuć się nieprzyjemnie sprowokowani, a oprócz ludzi również inne kobiety.

Kupimy ci barbie, tylko nigdy nie ubieraj się jak ta mała chuda dziwka. Damy ci talerz pierogów z cebulą, żebyś nie była taka chuda w białej bluzce ze spoconymi pachami, i żebyś ciężko dyszała, jeżdżąc na swoim różowym rowerku. Ty nasze siedem lat tłustych, przez resztę życia chuda krowo. Wówczas nie sprowokujesz obcych ludzi do czynów niegodnych z twojej winy, a nawet będą ci współczuli podczas procesu myślowego, jaki ci wytoczą. Będziesz podejrzewana o najgorsze, dlatego musisz być najlepsza, i chociaż to nie wystarczy, po prostu się postaraj, trzeba sobie zasłużyć na czerwony pasek na skórze i nagrodę książkową.

I nigdy, ale to nigdy nie odzywaj się głośno, kiedy nie pytają. A kiedy pytają, szybko i ładnie najpierw podnieś rękę. Możesz podnieść rękę jeszcze zanim zapytają, ale nie odpowiadaj, tylko pokaż, że się starasz i zrób herbatę z cytryną. Na stole puste filiżanki z duraleksu po prababci, aport. Ładnie. A teraz powtórz, dobrze wychowaj córkę. Skromnie. Weź dla niej to samo. 

Kto mówi w naszych wewnętrznych dozorczyniach?
Kto je nauczył?
Skąd się biorą kobiety w kobietach? Kto finguje proces dziedziczenia kobiecości jako kobiecej natury?
Ile w dozorczyniach biologii, a ile kultury?

To, co naturalizujemy jako płeć biologiczną, jest wytworzone przez kulturę, i nawet anatomiczny zakres płci biologicznej regulowany jest historycznie i społecznie. Chociażby – nie w każdym z zakresów kobiecość zawiera genitalia. A w jednostronicowej polskiej kamasutrze – od pokoleń pozycja pod migrenę, niepokalane poczęcie i fundusz alimentacyjny w świeżych nenufarach.

Dlatego ja w moim najbardziej podstawowym sensie nie jestem kobietą, ale stosuję kobiecość, jaką we mnie wyuczono, pozwalając jej wtórnie wytwarzać moją płeć biologiczną. I żebyście dobrze mnie zrozumieli: to nie jest gładkie zdanie i sztuczka teoretyczna. Sprawdzam ją własnym ciałem. Gdyby pierwotnie istniała płeć biologiczna, w języku, jakim kazano mi opisywać siebie jako kobietę, nie brakowałoby pewnych części ciała i pewnych jego czynności. Tymczasem części mojego ciała nie było, nie przyznano mi go, bo mama nie kazała, a ksiądz przed pierwszą komunią wskazał jako skażone grzechem.

Joanna Mizielińska w “(De)konstrukcjach kobiecości” przytacza za Judith Butler mój ulubiony inicjacyjny performatyw: – “To dziewczynka”, który powołuje nas do życia. Moc stwórcza tej różnicującej formuły towarzyszącej naszemu przyjściu na świat nigdy nie wygasa, podlega rytualnym wzmocnieniom, których celem jest poprawne realizowanie przez nas kobiecości kulturowej.

Ku kobiecości nie prowadzą nas szamanki, lecz ekspedientki kultury. Silna obrzędowość współczesnej kobiecości jest społecznie znaturalizowana. Rytualne wprowadzenie w kobiecość odbywa się poprzez zaproszenie do konsumpcji kobiecości, zakupy rekwizytów i przeżyć kobiecości, dekorowanie tożsamości, podczas których dorosłe kobiety starają się zaciekle przeciągać małe dziewczynki na swoją stronę.

– Idź się przejrzyj, jak wyglądasz.

Figura dzieciństwa, suma naszych dzieciństw: dziewczynka biegnąca do lustra. Między wzrokiem a dziewczynką pojawia się lustro, odbija spojrzenie dziewczynki, budując kobiecość jako nienaturalne zainteresowanie samą sobą, wyłoniony w lustrze zewnętrzny obraz samej siebie i wyobcowany przedmiot rytuału. Dorosłe kobiety gromadnie zaopatrują dziewczynkę w emblematy kobiecości. Dostaje sukienki, spódniczki, kokardki, ściereczkę i ładnie powiedz dzień dobry. Mała dziewczynka maluje sobie usta bez przekonania, ale dostaje zabawkowe zestawy do makijażu tak długo, aby kiedyś bez pomalowanych ust poczuła się nieubrana, a przynajmniej zaniedbana. Z czasem metoda dodawania, model addytywny, w jakim zaczyna funkcjonować ciało dziewczynki, obrasta w kobietę, w której nic nie jest nią samą w sobie, ponieważ byłoby to niegrzeczne.

– Zobacz, jak teraz ładnie wyglądasz.

Dziewczynka zapamiętuje, że jest ładna, kiedy dorosła kobieta jest z niej zadowolona.

Radosne przeglądanie się w lustrze to trening kobiecości i początek głodu przeglądania się, starannych studiów nad cudzym zadowoleniem, budowaniem siebie jako serii uśmiechniętych odbić w oczach innych, pisemnych podziękowań za szarlotkę na szkolne zebranie i całus od naprawdę dobrze wychowanej wnuczki, kiedy poprawnie kontynuuje linię plisy na granatowej spódniczce.

Ile roboczogodzin spędzono nad nami, abyśmy milczały, oglądając film “Jak tresuje się dziewczynki” Zbigniewa Libery. Ile dekad poświęciło rozrzutne stado, aby umalować nam usta. Jak dużym zbiorowym wysiłkiem wyuczono nas, abyśmy zagryzały ze zdenerwowania wargi, kiedy nasze małe córki nie są tak ładnie ubrane, jak dziewczynka obok. Ile dano nam prywatnych lekcji z nieposiadania ciała w miejscach publicznych. Ilu powtórek i reprymend użyto, abyśmy na widok naszych niewinnie dotykających się małoletnich dzieci pochyliły głowę w poczuciu klęski i nerwowo wyrwały im ręce. Na kołdrę.

Ile odrzuceń, zaprzeczeń i zaniechań. Ile gestów wyuczonych wbrew głosowi rozsądku. Ile stłumień.
Ile kłamstw o samych sobie.
Żeby dostać pochwałę i świadectwo z czerwonym paskiem za odebranie sobie życia.
Kraj nieżyjących kobiet. Kraj kobiet wychowanych przez lustro, pozostawionych przed lustrem we wczesnym dzieciństwie.

– Idź się przejrzyj, jak ty wyglądasz, natychmiast to zdejmij.

Statystyczna dziewczynka w naszym kraju dorasta jako radykalnie niepowiązana ze samą sobą. W miarę upływu czasu pod sukienką księżniczki wyrasta jej dodatkowe ciało, ciało z lustra komplikuje się, pojawia się chwilami z piersiami i cipką, które nie należą do odbicia, i które należy jednocześnie zakrywać i odsłaniać, w zgodzie ze złożonymi zasadami wyznawanymi przez współplemieńców. O piersiach i cipkach, co zaskakuje dziewczynkę, dorosłe kobiety nie rozmawiają ze sobą. Dorosłe kobiety, o ile nie są dziwkami, nie noszą ze sobą piersi i cipek, jakkolwiek nie wolno ich dotykać w miejsca pozostałe po ukryciu tego, co nieskromne.

Czador fig i stanika. Strefy wycięte z ciała. To skomplikowana lekcja. Świeżo objawione własne piersi i cipkę dziewczynka musi zamykać w elastycznym stelażu, chować je w nie nazbyt obcisłym ubraniu i nie nosić ze sobą do szkoły oraz po ulicach, ponieważ mogłaby zostać złapana za ich posiadanie. Zwierzęta młodych kobiet w sztucznych jedwabiach ostrożnie chodzą więc po ulicach na wzruszająco szczupłych nogach i płoną ze wstydu z powodu noszenia drugo- i trzeciorzędowych cech płciowych odznaczających się pod lekkim materiałem. Kulą ramiona. Dźwigają schowane ciało bez nazwy, ponieważ urodziło im się miejscami wulgarne, skażone, chore.

Kobiecość kulturowa nie tylko jest więc czymś ogromnie zewnętrznym, jako kostium i rekwizytorium do interioryzacji. Wraz z nabywaniem kobiecości, w dziewczynce odbywa się długotrwały proces bandażowania, wytłumiania fizyczności, redukowania własnych odruchów i potrzeb, oraz systematycznego zastępowania ich kulturowo aprobowanymi nawykami. W tym sensie poprawnie wykonywana kobiecość jest skrajną redukcją autonomii.

Performatywy powiązane z przeglądaniem się i byciem oglądaną utrwalają w dziewczynkach kobiecość jako obraz. Niestety, aprobata dla obrazu nie trwa wiecznie. Z czasem ruchome, plemienne lustra innych kobiet gorliwie podkreślają wady i odstępstwa od normy. Dorastające dziewczynki nieswojo czują się w towarzystwie coraz bardziej niezadowolonych starszych kobiet, opuszczone na koniec przez rozczarowaną matkę. Wraz z odejściem matki, lustro traci lektora, który opowiadał i wartościował odbicie, pieszczotliwie burząc mu miękkie włosy. Odejście i odwrót matki są podwójnie mocnym zamachem na samodzielność i karą dla dziewczynki za najlżejszą próbę wybicia się na niepodległość. To bezwzględny sygnał: – Koniec tego dobrego, albo będziesz taka jak mówię, albo radź sobie sama. Proponuję wyczyszczenie i wyszlifowanie paznokci. Radość, tak, właśnie tak. Ładnie. Ładnie naśladujesz mamę, brawo. Bądź mną, nie sobą. Bądź kobietą, jak mama.

Cytatowość kobiecości to betka, póki jesteśmy przy koralach i klipsach, betka przy wysokich obcasach mamy przymierzanych przez małą dziewczynkę, betka, póki jesteśmy przy zewnętrznym aspirowaniu dziewczynki do kobiecości. Kobiecość okazuje się jednak przede wszystkim cytatem świadomości, perspektywy, sposobu oceniania i ferowania wyroków, mnemotechniką stereotypu. To właśnie w tym sensie cytowanie kobiecości reprodukuje strażniczki patriarchatu.

Dziewczynka musi poprawnie zacytować normę, aby stać się kobietą. Kiedy kobieta wychowuje dziewczynkę, musi pokonać jej wolność, wyobraźnię czyli stan przed obowiązującą wiedzą, musi złamać suwerenność i opór, i wymusić przyjęcie oficjalnie akceptowanej, czyli naturalnej normy. Podkreślić kobiecość. Wyeksponować ją. Wraz z całym sztafażem kulturowym przychodzi stały repertuar zachowań i ról społecznych, pozycji w rozmowie. Nasze dziewczynki nie mówią niepytane, choć stale podnoszą rękę. Potwornie zdenerwowane, kompetentnie milczą na dyskutowany temat. Szybko odkrywają, co należy powiedzieć i jak się zachować, aby zasłużyć na aprobatę. Na przykład – proponują kawę.

 Interioryzacja kobiecości jest w pełni oparta na bezwzględnym posłuszeństwie i gorliwości. Wraz z nałożeniem kostiumu kobiecości, w ręce dziewczynki wpadają coraz to nowe rekwizyty prymusek, kary za wieki tłumienia poglądów i potrzeb: słabość jako metoda komunikacji, agresja wobec własnego gatunku i bezinteresowna nienawiść do sprzeniewierzenia się normie.

Prymuski patriarchatu wiedzą, że każde kolejne udane pokolenie będzie wymagało ogromnej pracy. Przygotowaniu do życia w zaawansowanej kobiecości towarzyszą niezliczone gesty poprawiania czegoś w dziewczynkach. To trwa, musi potrwać. Wygładzanie, strofowanie, przyuczanie do zawodu miłosnego. Odbędzie się masa ćwiczeń, wysiłku włożonego w to, aby dopilnować poprawnego rozwoju dziewczynek, najchętniej poprzez włożenie ich do pieca na cztery zdrowaśki.

Głodne prymuski.
Siedzą cichutko.
Tak ładnie jak nigdy.
Czekają, aż je pochwalisz.
Ty dziwko.

Syczą do ciebie: – Ciiiiiiiii.

“Prymuski patriarchatu” 
wzięły udział 
w konkursie na prymuski tekstu. 

Wszystkim, którzy wysłali smsy, 
aby prymuski otrzymały czerwony pasek i nagrodę książkową, 
serdecznie dziękuję!