Strefa komfortu

Strefa komfortu

I paused for a moment in the dark by Monika Chlebek

Polska.
Tkwimy sobie.

Patrzę i myślę sobie, że skoro mój kraj nie jest o mnie, to chociaż ja będę o nim, w taniej serii z szarego papieru, ścierna. Piszę sobie, chodzę śmielej i manipuluję dziećmi przy przyszłości kraju, w nadziei, że mi jeszcze nie zginęła.

W najbliższych tygodniach nie można wykluczyć ciepłej jesieni średniowiecza. Ukwiecony podatkiem odchodowym trawnik kwili późnym świerszczem. Naród jak zawsze zajęty przecinaniem wstęgi w rezerwacie dla status quo. Celebruje się codzienną cichą uroczystość z okazji uniknięcia zmiany. Otulina beznadziejnej psiakrwi wytłumia w narodzie zbędne decybele.

Na kolację nieotwarta konserwa możliwości, lokalnie kiepsko brandowanej jako puszka Pandory. Przed snem wybiega się w przyszłość jak na grób nieznanego żołnierza, złożyć wieniec w podzięce, że zginęła za nas. Gen ewolucji oddany w depozyt w zamian za jako taki komfort życia. W tym kraju dinozaury na pewno by nie wyginęły.

Tutejsza światopoglądowa strefa komfortu jest cieniutka, powlekana woskiem; gliniana tabliczka do dyktanda z przykazań, które jak każda nienaturalnie gładka powierzchnia łatwe są do naruszenia. Strefę komfortu można przerwać najdrobniejszą sekwencją niefortunnych zdarzeń, w wyniku których odświętnie naoliwione nagle nie chce działać. Strefa komfortu nie zawiera bólu i lęku, prawdziwego lęku egzystencjalnego, a każde naruszenie strefy wpuszcza go do życia. Cała energia strażników strefy wkładana jest w ochronę przed przeciekiem lęku. Strefa komfortu, osiedle strzeżone rzeczywistości, posiada przy tym szereg wygód, schludną zieleń i system obietnic. W izolowanych warunkach strefy pomyślnie dorasta pokolenie Emla, od urodzenia zapisane na życie przeciwbólowe, do iniekcji własnych.

Strefa służy bezpiecznemu poruszaniu się po świecie na pamięć, według dziedziczonej topografii najcieplejszych jaskiń, hologramów wroga wyświetlanych nad odlanym z psiego siku krzakiem.

Nieszczęśliwie, grawitacja strefy komfortu wymusza u tubylców dość niezręczny styl kontaktu z rzeczywistością, a mianowicie peryskopem kupra, co zręcznie ilustruje obraz Moniki Chlebek. Tłumaczy to ogólną jakość rozpoznania sytuacji. Na domiar złego, operatorzy kupra zanieczyszczają basen międzyludzkiego. Oczywiście łzami.

Coś wbija znienacka klin w sprawnie funkcjonujący system. Sabina rozcina dekoracje, Truman natyka się na nienaturalny spadek entropii w przebiegu wydarzeń. Nerwowo przerywam odławianie planktonu w godzinach, po prostu nie mogę już dłużej.

Odzwyczajona od samodzielnych decyzji, na próbę podnoszę głowę i rozglądam się wkoło. Czuję w sobie potężną niezgodę i po raz pierwszy w ogóle nie tłumię jej w sobie, obserwując cierpliwie, dokąd chce mnie zabrać. Niezgoda życzy sobie wszcząć wewnętrzną rebelię. Nie tamuję, wydaję wszystkie pozwolenia.

Wbrew instynktowi preinstalowanemu u mieszkańców strefy pozwalam własnemu kuprowi opaść w wodę i odtwarzam funkcję płynięcia przed siebie.

Kilka dni temu złożyłam wypowiedzenie w korporacji i spływam na swoje.

Wojny opiumowe

Wojny opiumowe

Rastignac – Les Dandys by ibride

Weekend.

Funkcjonariusze transportu publicznego w przepoconych kamizelkach z niebiańskiego skaju podjeżdżają pod pobliski sklep z piwem jako pierwsi. Niosą ostrożnie i czule skrzynki rozsądnie zbilansowanych smaków, wesołe kartony butelek, rewers większych domowych zakupów, gest przetrwania. Są dobrzy policjanci, uśmiechnięci taksówkarze, awaryjne włącza kierowca miejskiego autobusu, biegnie cywilny mąż, pan, wójt i pleban. Po zmroku zajeżdża elegancki garnitur rekinich zębów tego miasta, tu się bierze większy wieczór na wynos, bagażnik otula skrzynki z pneumatycznym westchnieniem ulgi, wczesnoporonna tabletka soboty chroni przed przyszłością.

Wydarzają się pod sklepem rzeczy dobre i ważne dla kraju.

Kraj na weekend położy się na chłodnej podłodze i spożyje tygodniowy deputat, biuro podróży za przystępną cenę. Kraj łatwiej sklei w sobie rodzinę na nieoczekiwanie długą odległość weekendu. Kraj opanuje w sobie uczucie skrajnej niechęci do własnego życia. Kraj wykona plan wypoczynku, kraj się poprawi, zasłuży i chętnie wstanie w swoje wszystkie czarne poniedziałki.

Kraj niepoprawny opiumista, dobry kraj z nawracającym snem o wolności dwa razy w tygodniu.

Kraj z pampersem swoje nieposłuszeństwo zrobi pod siebie. A może nawet kraj nie wyjdzie w godzinach nie przeznaczonych na przewidziane umową krótkie przerwy. Może nawet będzie jeszcze posłuszniejszy.

Potem kraj się prześpi.

Dzieci kraju będą w czerwcu i wrześniu monotonnie recytować nieostrożny wiersz Słonimskiego:

Chcę być dobrym Polakiem,
Cały tydzień pracować,
A w niedzielę być ptakiem.

Puszka Pandory i psychologia pozytywna

Puszka Pandory i psychologia pozytywna

Banksy

Tak, wiem, pokoleniowa polska fala jest tylko jednym z ogniw w toku myślenia. Pamiątką z celulozy, owiniętą w pazłotko metafor. Rtęć mi spadła, możemy pogadać.

Jesteście pewni, że nasza pamięć, także ta zbiorowa, nasza edukacja, nasze poczucie własnej wartości są z całą pewnością tylko nasze? Silne? Nieobciążone?

Jeśli tak, dlaczego tak źle o sobie myślimy?

Szukałam powiększenia, w którym dałoby się pooglądać to, w jaki sposób najpierw w naszej edukacji i wychowaniu, a potem w dorosłym życiu funkcjonują niepowodzenia i przyjaciółka przysłała mi skrót informacji na temat psychologii pozytywnej. Sprawa bardzo prosta, ale dość mocno mnie zszokowała, bo jak papierek lakmusowy pokazuje, czego nie robię, nie potrafię, nie dostałam, nie mam.

“Twórcą psychologii pozytywnej jest Seligman. Mówi ona np. o 2 stylach wyjaśniania niepowodzeń: optymistycznym i pesymistycznym. Każdy z nich charakteryzują 3 składowe:
– stałość
– zasięg
– personalizacja
po nich właśnie można rozpoznać jakiego stylu używamy.

Styl kształuje się do 7 roku życia i jest najczęściej dziedziczony po rodzicach, albo silny wpływ mają nauczyciele wczesnoszkolni.

W/g tych 3 kryteriów PESYMISTA wyjaśnia swoje niepowodzenia używając np. określeń:
– zawsze, nigdy
– zasięg niepowodzeń jest uniwersalny np. książki są głupie ( choc nie podobała mu się właśnie ta jedna)
– personalizuje niepowodzenia wewnętrznie: moja wina, jestem głupi…

OPTYMISTA mówi:
– czasami, ostatnio (coś mi nie wyszło) czyli jego niepowodzenia mają charakter chwilowy
– zasięg niepowodzeń jest ograniczony, np: ten przedmiot mi nie idzie, a nie, że zaraz  szkoła jest głupia.
– personalizacja niepowodzeń zewnętrzna, czyli nie ja jestem do niczego, ale np. nauczyciel tego przedniotu mnie nie lubi.

Gdy spotykamy się z negatywnym stylem wyjaśniania nie mamy motywacji do nauki.

Geelong Grammar School w Australii poprosiła Seligmana o stworzenie psychologii pozytywnej dla edukacji, wzbogacając program szkoły o odpowiednie ćwiczenia.

Np.-  szczególne zalety we własnej historii życia, jakie sa silne strony członków twojej rodziny, drzewo genealogiczne zalet  itp.

Lub pamiętnik dobrych wydarzeń, dostrzeganie zalet w bohaterach literackich, (praca na zasobach a nie na wadach), geografia a dobrostan danej krainy, czy biologia a neurologiczne uwarunkowania altruizmu czyli dlaczego ludzie chcą pomagać.

Nawet po lekcjach w-fu rozmawiają o tym, że rywal, z którym przegrałem nie jest wrogiem, tylko motywatorem do działania.”

Ten zwięzły opis jest dla mnie wstrząsający. Nie wiem, jak dla Was. Nie tylko wskazuje deficyty w naszej edukacji i wychowaniu. Nie tylko pokazuje, jaki sposób myślenia o sobie dziedziczymy jako społeczeństwo, jak uczymy się podlegać etosowi bohaterskiej ofiary losu, jak uczymy się uznawać niepowodzenia, złe oceny i kary za naturalne i uzasadnione, jak doskonalimy się w niewierze w siebie, w nieumiejętności polegania na swoich mocnych stronach, co już samo w sobie zakrawa na żart, bo przecież nie umiemy nawet wskazać swoich dobrych, mocnych stron, nie wierzymy w ich istnienie, więc jak moglibyśmy na nich świadomie polegać.
Dla mnie ten krótki przykład z psychologii pozytywnej przede wszystkim pokazuje, że poczucie własnej wartości jest kompetencją, którą trzeba od początku życia kształcić w dziecku i rozwijać, utrwalać. I nie chodzi o hodowlane perły i przesadnie rozkochane w swoim odbiciu księżniczki, co aż nazbyt starannie tępiła moja mama, a uczciwą znajomość siebie. Ja, o czym już wielokrotnie pisałam, zostałam wychowana i przejęta przez religię i świat w trybie “musisz być grzeczna, cicha, skromna”, oraz “nie rób, bo i tak Ci się nie uda”. A nade wszystko “ty zawsze…coś zepsujesz, ty nigdy…nic nie robisz, jesteś…. niedobra, zła, głupia, do niczego, okropna”. I tak dalej. Ten negatywny sposób oceniania mnie (jako wielkiego niepowodzenia) do dziś nie pozwala mi się ze sobą do końca spotkać – wiary w ewentualne dobre strony wystarcza jak oddechu na kilkadziesiąt minut forsownego pływania – i potem długie leżenie bez sił. A ja nie chcę sinusoidalnej wiary w siebie – ja chcę niezmąconej pewności, porządnej wiedzy o sobie, o tym, co umiem dobrze, robię dobrze. Chcę umieć rozplatać dni na to, co jest mną, a co pojedynczym wydarzeniem, innym człowiekiem, zbiegiem okoliczności, zderzeniem osobowości, chcę siebie rozumieć, bez wmontowanego wstydu i poczucia gorszości, bez niejasnego, dławiącego poczucia winy. I chciałabym nie przekazywać tego własnym dzieciom. Chciałabym zatrzymać falę, przyszykować porządny zbiornik retencyjny dla tradycyjnych powodzi klęsk.   
A Wy? Co myślicie o sposobie, w jaki ocenia siebie i wydarzenia optymista i pesymista? 
Według którego wzoru mówili do Was Wasi rodzice i nauczyciele? Jak mówili o innych, jak o sobie? Jak sami o sobie mówicie, myślicie? Jak radzą sobie z sobą i jak mówią do Was Wasi partnerzy, Wasze dzieci, Wasi szefowie, Wasi przyjaciele? Jak przyjmujecie, widzicie trudne sytuacje życiowe? Jak znosicie niepowodzenia, co jest dla Was niepowodzeniem? Jak reagowaliście na wystawiane w szkole oceny? Jak czujecie się w pracy? W rodzicielstwie? W związkach? Jak Wasze dzieci przyswajają polski system ocen zaprojektowany jako system kar (niewymierzanych w ramach nagrody, bo tym de facto są dobre oceny, brakiem kary “tym razem”, codziennym zagrożeniem)?
Wymyśliłam sobie ten problem z nieumiejętnością adekwatnej oceny sytuacji, niewiarą w siebie i poczuciem winy, czy też go widzicie? I jak według Was nasz kraj wypada w tych sprawach na tle innych krajów? I czy historia Polski i sposób, w jaki nasz kraj ją nosi na pleckach, są bez znaczenia?

Damy radę w którymś pokoleniu zezłomować podręczne puszki Pandory, które nam podstawiono w miejsce poczucia własnej wartości?

Fala

Fala

La cage quand la créature s’empare de la ville by Sandra Chevrier

Jestem.

Pojechałam z północy na słoneczne południe nałykać się słonej wody i uśmiechów, powąchać powietrze, a potem wróciłam, dziwny spacer po mapie, do kresu. W głowie “Włoskie szpilki” Magdaleny Tulli; kolejny tydzień myślę.

O tym, co przeoczyłam, tak wrosło.

O domowych podwykonawcach historii i wyroku dziedziczenia ciężarów i błędów.

O nas.
O kraju poniżonych ludzi.

O chłodzie, czereśniach, talonach na moje nylonowe rajtuzki i śniegu.

Ciężkie obręcze spojrzeń na biodrach, ogniwa łańcuszka, obraz Matki Boskiej wędrujący od domu do domu, różańce i różaneczniki, spiżarnie pełne solidnej pleśni kompotów, ukradzione dobrym państwu srebra i domowy chleb. Historia z mereżką, pomniki kilku bohaterów i milionów ofiar, geografia kondolencyjna, wieńce dla ziem utraconych, wieńce dla ziem odzyskanych i rozmarzony uśmiech mojego ojca, gdy w wigilię śpiewa dziecinną kolędę:

Stille Nacht, heilige Nacht
Alles schläft, einsam wacht
Nur das traute, hoch heilige Paar
Holder Knabe im lockigen Haar
Schlaf’ in himmlischer Ruh’
Schlaf’ in himmlischer Ruh’

Nie wybrzydzaj, kiedy przypadło Ci żyć w swoim kraju. Jest ładny i wcale regularny, krawędzie tak ładnie załamują się w jutrzence wolności. Tradycja powietrza, głodu, ognia i wojny jest ważna, chroni przed nazbyt swobodną osmozą liberalnych myśli i sakralizuje uprawę ziemniaka. Gdzie indziej ugłaszczesz tak szorstki łan pszenicy, gdzie indziej jak rodzice rodziców tak starannie zaniechasz i nie osiągniesz, gdzie indziej tak chrześcijańsko nie zaufasz bliźniemu? Nie wolno Ci zaprzepaścić dziesiątek lat w oślej ławce Europy, tu się dzieje cenione misterium kary bez powodu, naucz się od rodziny co wieczór wyrzekać na swój los jak na niesprawiedliwie odebrany odpis od podatku, opłakuj, nie zmieniaj.

Nasze machlojki w wolnej woli, bo jest żelazowa, różdżkarze sumienia z giętką wierzbiną przykazań, liczenie w systemie zdrowaśkowym, jeśli chwileczkę poczekasz, dobra pani napisze jeszcze projekt unijny. W testamencie wycieczki szkolne z chorągiewką zakazów, wiejskie pogrzeby i kolejki po kawę zasiłku, pokolenia z jedną parą butów na całą rodzinę, zgięta wpół starość na peryferiach systemu ubezpieczeń, wąsate brygady ojców i synów wypalone jak napisy na cegłach, matki i żony wychowane do życia w żałobie, atmosferyczne fronty słabszych, biadolenie i płacz, ze świata czterech stron, z jarzębinowych dróg, gdzie las spalony, wiatr zmęczony, noc i front.

Dziewczęco skromny biały kołnierzyk, grube wełniane pończochy, uróżowane policzki i śmierć. Kiedy moja mała mama jechała ze swoją mamą na wesele, wtedy, dawniej, stanęły przed domem nowożeńców, babcia wyciągnęła z torebki z wężowej skórki czerwony bibułkowy kwiat, pośliniła i natarła nim sobie i córce policzki. Poszły na wesele, dwie lalki krew z krwi, trzeba było myć bibułowy kolor, nakazała weselnie rodzina. W tej samej torebce mama trzyma do dzisiaj nasze świadectwa szkolne, akty zgonu, mleczne zęby, pamięć, uróżowany lęk, a wszystko trzeba będzie zabrać, odziedziczyć, jestem już gotowa, jak pytania, to tylko po śmierci.

Żelazka z naszego strychu mają duszę, cały naród z naszego strychu ma duszę, dla wygody od razu bez ciała, żeby szybciej zmartwychwstać, bo życie boli, więc po co rujnować się na szczęście. Memento amori, waginalia non sunt turpia, brakuje dowodów na miłość od wielu pokoleń wstecz, zauroczenie jest tu zwykłym błędem językowym, młodym jeszcze przydarza się delikatnie cielesny hiatus w systemie wysokich wartości, w szafie kruche jak pył barchanowe pajacyki dla dorosłego mężczyzny z odpinaną w kroku klapą; mama niechętnie i krótko wspomniała kiedyś o największym nieszczęściu dla kobiety – jednej z sąsiadek trafił się mąż, na szczęście umarł, co chciał z nią codziennie, mało tego, parę razy dziennie.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo, jesteśmy sumą wszystkich narodowych klęsk i przerażeń, miejscowo znieczuleni podległością, osłupiająco nieporadni bez wspólnego wroga. Pamięć aportuje, ucieszona, już to gdzieś widziała, takie psy, co całą służbę na jednym łańcuchu – gdy je odpiąć, wrócą pod łańcuch, kiedy pogłaskać – wpierw zadrżą lękliwie na widok ręki wzniesionej do głaskania, w wyuczonym strachu – ugryzą, pokochają po psiemu, charcząc i dławiąc dygot nad miską. Może trzeba oddać państwo do adopcji, za kocyk i spacer, państwo nienawykłe do ciepła, państwo z rozstrojem żołądka.

Na naszym strychu Europy cały naród autoimmunologiczny, silne przeciwciała kobiet, do obrony przed własnym życiem, z którym nie wiadomo, co począć, do zakazów i płaczu, do ściągania brwi i wąskiej kreski warg; nic uśmiechniętego. Obowiązkowe szczepienie Polską od pierwszego dnia życia, dawki przypominające w szkolnych ławkach i trybunach sejmowych, wielki zbiorowy wysiłek, abyśmy bez oporu płynęli poza głównym krwiobiegiem kontynentu. W sztafecie pokoleń od tylu już wojen i powstań biegną do nas z tą czarną wstążeczką pamięci. Taka piękna żałoba. Bóle w krzyżu.

Na bal kostiumowy nasze małe księżniczki niech zawczasu wkładają korony cierniowe.
Kraj czeka.

Dzień poltergeista

Dzień poltergeista

God, save the Barbie!

Otrzymaliśmy dziś w dostawie ogólnokrajowej dzień podwójnie wolny z miętówką mistyczną racjonowaną przez wspaniałomyślne państwo.

Pod moim stuletnim balkonem chodzą odświętnie ubrani konkwistadorzy skromnie gasnącej epoki naziemnej i anonsują niedzielę. Cały ten zgiełk taki dziś ładnie wytłumiony dobrym wychowaniem, choć z mimowolnych skrzywień trajektorii ruchu wynika, że duch święty latał kędy chciał, a nie zawsze udawało mu się odbić od absolutu w nielicznym monopolowym na stacji benzynowej.

Szanuję stadną apokalipsę niedzieli, która dokona się jak co weekend nocnym powrotem lokalnego taty. Sprężyna tygodnia nakręca czas kolisty, który być może spóźnia się o całe jedno zmartwychwstanie, ale nigdy nie marnuje dobrej okazji. U wszystkich dokwaterowani Kacper Melchior Baltazar, jak to wszystko odchować, wyżywić, a imienin ile. I ot, co rok – prorok i lato, niewierzący na plażę, wierzący na tłumne nabieranie wody święconej do słoiczków po keczupie, będzie na popitkę i kamień nazębny.

Małe Polski. Plemiona telewizyjne, zasypiające ufnie nad gazetką promocyjną z Tesco. Poprawiające sobie widoczność wymianą osiedlowego kina na Biedronkę. Całe jedno pokolenie jak dotąd nie wstało z kanapy. Niechby i testy gimnazjalne były z gazetek reklamowych. Okazje wielokrotnego wyboru. I trudne obliczenia na alkomacie jednorazowego użytku, jeśli wypiłem cztery piwa, to kiedy będę mógł prowadzić. Wiedza powinna być codziennego użytku. I utwierdzają dzisiaj krytycy u Zimno, żadnych bójek na Kopalińskiego, nauczmy się wreszcie.

Tabletki na życie w tym kraju jeszcze długo będą z krzyżykiem.

Zakaz lizania gabloty

Zakaz lizania gabloty

Zakazy by Polska

Rok temu, w wakacje, zdobyliśmy Malbork. Zamkowa restauracja Gothic z aspiracjami,ale bez perspektyw, przywitała naszą rodzinę z czwórką dzieci na wskroś polskim gestem przyjaźni. Duży wolny stół, dzbanek kompotu, kredki, bloki i korony dla dzieci. Po kilku godzinach zwiedzania – błogostan.

– Musi się Pani przesiąść, powiedziała do mnie kelnerka, zamiast przyjąć call for espresso. – To jest stół dla dzieci, tu nie wolno siedzieć. – O…ok? To proszę inny stół, możemy wziąć kredki? -Nie wolno. – Ale dlaczego? – Bo wie Pani, tylko na tym jednym stole mamy obrus, który mogą brudzić dzieci. I niech państwo usiądą przy trójce. – Ale nas jest sześcioro. – Ale dzieci zostaną przy stole dla dzieci. Będą mogły rysować. – Ale dzieci będą jadły obiad, potrzebujemy 6 krzeseł. -To państwo będą siedzieli przy trójce, a dzieci przy stoliku dla dzieci. – To dzieci mają zjeść przy tym stole? – Nie! Tam nie wolno jeść, to stół dla dzieci! – Ok, dziękujemy pani, do widzenia.

Tak było. Do wędrówki po naszym kraju trzeba mieć nerwy ze stali i własny pomysł na wszystko, bo sztanca nie przewiduje tak licznych składów osobowych w fabule wakacji.

Postanowiłam wkleić tutaj swój własny niegdysiejszy komentarz do marcowego posta Zimno, bo wskutek nadejścia ciepłej wiosny i objawienia się rodzin na ulicach, w restauracjach, bramach i na placach zabaw, wydaje mi się boleśnie aktualny i tęsknię do świata, w którym jest możliwe i bez dąsów przygotowane nienerwowe wrastanie dzieci w społeczeństwo, bez spychania w kącik malucha syknięciami gości. Pamiętny pomysł stref wolnych od dzieci, z którym rozprawiła się Zimno, ciągle we mnie tyka. Jak bomba. Nie, nie czuję się w tym kraju chciana, mimo że łożę na spory kawałek przyszłego pokolenia, które będzie musiało jakoś sobie cichutko urosnąć i wesprzeć skrzydłem emerytalnym dzisiejszych syczących.

Nie chcę, żeby którekolwiek z moich dzieci rosło w cudzym zakazie, spocone ze strachu, przed umowną granicą Pań Halinek. Jest pewna elementarna różnica pomiędzy wychowaniem a represją. Naród, który wyrasta z dzieci wychowanych na zakazach i karach, na punktach ujemnych i rodzicach biorących stronę strażników syczących “nie wolno dotykać” – potem nie dotyka. Ani rzeczy, ani istoty rzeczy. Nieźle za to recytuje i karnie maszeruje w pochodach okolicznościowych.

[Z komentarza, więc może ktoś z Was czytał, wybaczcie] Kiedy byłam w Barcelonie, wieczorami wokół restauracyjnych stolików biegały stada dzieci. Rodziny, przyjaciele, znajomi, jedli kolację pod gołym niebem, rozmawiali głośno i śmiali się zaraźliwie, a wszystkie uzbierane dzieci czasem jadły, a czasem przemieszczały się przez restauracyjną wioskę spontanicznym wężem. Nie drgały niczyje oburzone wąsy, nie było zmęczonych animatorek, linii Maginota w formie praktycznych stolików rodzinnych w bocznej, wygłuszonej sali, po prostu błyskały gołe pięty w sandałach, a wokół kotłowała się nienatrętnie żywiołowa radość.

Place zabaw jeszcze przed północą pełne były dzieci z leniwie gadającymi ze sobą, śmiejącymi się głośno matkami. Po północy do domów wracały niecicho całe syte rodziny, a ojcowie poważnie prowadzili na plastikowych jeździkach i rowerkach z kaczuszką chylące się już trochę ku upadkowi senne dzieci.

U nas dzieci wrzuca się w świat w modelu “Nie przeszkadzaj”. Cichutko, nie wolno, nie dotykaj. Przesadzam? Ależ kochani, nigdzie nie ma takich muzeów, jak w Polsce. Nigdzie. Takiej szyby, co jej nie wolno palcem. Takich eksponatów chronionych jak śnieżyczka przebiśnieg. Takich opancerzonych kopii oryginałów. Tylko moje dziecko weszło w Poznaniu w kościec, ościec zrekonstruowanego prawieloryba czy innej praryby i go zawaliło.

U nas getto restauracyjne jest preinstalowane lokalnie, w polskiej głowie, która wychodzi na mrożoną krewetkę po szacunek i godność, odświętna, na barykadę barakudy :>. Za szarlotkę naszą i waszą. Za pieniądze.

U nas się trzyma pod kluczem, nieufnie, na dystans. Węgiel, dziecko, samochód, rozwód, śmierć i romans, Rozmawia się z obcymi GŁOŚNO, po polsku głośno sylabizując PA-NI-PÓJ-DZIE-W-PRA-WO-NICHT-VERSTEIEN-PRZE-PRA-SZAM-U-MNIE-JESZCZE-TROCHĘ-OKUPACJA.

A południe tak jakoś żyje. Jak maleje upał. Zasypia wesoło, chociaż kryzys. Bawi się i odpoczywa razem, całym rodzinnym miastem, rodzinnym miasteczkiem i rodzinną wioską. Na włoskiej fieście w miasteczku pod Rzymem chłopaki i dziewczyny od ledwo zaczynających chodzić po już ledwo powłóczące nogami do nocy wymachiwały bioderkiem naturalnym i sztucznym, w symbiozie, bez pyskotrzasków światopoglądowych, tamując ruch na jedynym rondzie w starym centrum. Razem, wyobrażacie sobie? Straszne, co? Tak się lubić i spotykać.

Są miejsca, gdzie świat jest jakiś taki – bardziej wspólny. Nie na kartki. Bez listy i kart wstępu.

Jestem przeciwko krajowej godzinie policyjnej, która jest o każdej i wszędzie. Przeciwko rozwiniętemu systemowi zakazu gry w piłkę. Przeciwko utracie podwórek. Przeciwko lękom i całej tej walerianie izolacji każdego od wszystkich. Przeciwko prawu separacyjnemu i stanom lękowym.

Przypomnijcie sobie. To miejsce, w którym Was nie chcą. Do którego nie powinniście wchodzić. Bo nie pasujecie. Wypadacie z obstalowanego u krawca garnituru społecznego zębów, a wszystkie mądrości. Za młode na, za stare na, za biedne na, za bogate na, za wierzące, za niewierzące, za głupie, za mądre, za bezdzietne, zbyt hojnie obdarzone potomstwem, w za krótkich spódniczkach i w zbyt bibliotekarskich sweterkach.

Przypomnijcie sobie, skąd kiedyś wyszłyście w ataku duszności i wstydu.

Ja w naszym miłym kraju wychowałam samotnie dziecko.
Doprawdy restauracyjne gettko byłoby zabawną wisienką na torcie wykluczeń.

Doprawdy byłabym rozbawiona, gdyby ktoś mnie jeszcze z któregoś powodu nie chciał.
Z jeszcze chociażby jednego.

Nicht für Frauen mit Kindern.
To może opaski?

Cieniutka jak opłatek banderola na zatłuszczonych stronach karty dań dla milusińskich? Tutaj z boku, troszkę na uboczu społeczeństwa, które winszuje sobie spokojnych skrzydełek.

To może cała dzielnica? Województwo?
Państwo kobiet, rodzin z dziećmi może?
Tak ładnie wyrosną.
Na nas.
Prawda, jak to dobrze?