Zjeżdżalnia

Zjeżdżalnia

Nicola Tesla in his Laboratory

Zsuwam się z ostatnich dni nieprzytomna, spać. Zjeżdżalnia jak zawsze w wygodnym kształcie wstęgi Möbiusa, budzę się ciągle po tej samej stronie. Choruję chyba na przewlekłą fikcję. Bo przecież niemożliwe, żeby coroczne nieszczęścia miały taki dar regeneracji i wracały jak zły szeląg w tym zdzierskim systemie płatniczym “sobą za życie”. Straszna lichwa.

Więc jak co roku o tej samej porze, siedzę na tym cholernym przerdzewiałym wieczku od puszki Pandory i dopycham je nogą. A tak okropnie chciałabym pójść w miasto z butelką wina i kraść tulipany z zieleni miejskiej.

A sepal, petal, and a thorn

A sepal, petal, and a thorn

Disneyland’s backstage cafeteria, 1961

Pierwsza Żona nie daje mi spokoju swoją niegdysiejszą refleksją o nieprzerwanym monologu wokół.

Emitujemy wszyscy, ledwo nadążamy wystawić sobie lajka, przyrost i reprint treści przewyższa odbiór, nawet odbieramy już reprodukując, w wygodnym kanale do uproszczonego odczuwania świata pospiesznie udostępniamy to, co nam się podoba, nie zatrzymujemy się, żeby pooglądać, jesteśmy daleko bardziej zaawansowani w konsumpcji sprzężonej z wydalaniem aniżeli Japończycy dziesięć lat temu w Musée d’Orsay, biegnący z aparatami, w których dawało się bezpiecznie zawieźć cały Paryż do domu. Kiedy ja tak stałam, gapiąc się na przetarte płótno Lilii wodnych. Dziś płyniemy tym samym strumieniem informacji, z elementami kalokagathia. Ładne imię dla dziewczynki.

Nasze od wieków hołubione szpiegostwo egzystencjalne, mikrofilmy doświadczeń i zostawianie śladów trwalszych niż ze spiżu są już czystą żonglerką, przechwytywaniem i recytowaniem, a komunikacja trwa krócej niż trzask migawki; źródeł nie ma, jest kryty basen kultury w obiegu zamkniętym, i tylko delikatnie wyparował przedmiot odniesienia. Ustawieni naprzeciwko siebie ludzie mówią równocześnie, dialog to zaledwie dwa monologi; nikt nikogo nie słucha, byle tylko zdążyć wypowiedzieć siebie.

Lubię to/ udostępnij, skrócone do minimum zanurzenie w rozmowie, liofilizowany kontakt, emocje prêt-à-porter, nic osobistego. Nieporozumienie bez przeszkód.

I tak, odczuwam ból fizyczny ludzi, do których mówię, taka zniekształcona stylem, który zamiast prostolinijnej propagacji fal dźwiękowych.

Czy jako taka jestem wciąż możliwa? Nie wiem. Ja tylko lubię i udostępniam słowa.

Dziś nadam dla Was coś okropnie niemodnego, zanim wróci wiosna i odsłoni ścieżki. Translator jest tutaj.

.— . …-… .-.. ..   –.. .- .–. -.– – .- — –..–   -.-. —   ..-   -.-. .. . -… .. . –..–   -. .. .   –.. .- .–. — — -. .. .—   … .–. -.– – .- -.-..   — -. .. .   —   – —   … .- — — .-.-.-

Chwila nie dla ciebie

Chwila nie dla ciebie

Silent Night Madonna With Child And Ipod
by Banksy

Nie, nie jestem spokojna i nie jestem wyspana. I na domiar złego, w ramach waleriany na syndrom księżniczki w wieży oblężonej przez zastępy żarłocznych skautów i wirusów znalazłam sobie w sieci prześliczną sukienkę. Niestety, lepiej mi w wieży, niż w prześlicznej sukience – wyglądałabym jak masyw apeniński, a po co się w tych czasach wypiętrzać. A kwiatu lotosu we włosach nie potarga wiatr, bo prędzej mi kaktus.

Wspominam dziś czule opowieść mamy, o tym jak moja rodzinna wioska przymusowo podejmowała żołnierzy radzieckich tuż po wyzwoleniu. Mama z godnością wspominała obiad z nieokrzesanym wojskiem, podczas którego jeden bardziej nerwowy żołnierz rozstrzelał im zegar z kukułką. Kiedy zakukała. Myślę, że dzisiaj też bym zastrzeliła kukułkę.

Więc kwiat lotosu kroimy na oślep i dodajemy do porannej kawy.

Gdyby jeszcze pomiędzy pracą a dziećmi wydarzała się krótka chwila odpoczynku. Jakaś ładowarka do élan vital. Więcej nie wymagam. Czy ktoś coś poleca? Jakieś atrakcyjne destynacje dla emigracji wewnętrznych kiedy-już-naprawdę? (Pięciolatka przeczytała mi właśnie z kanapy: – “Kurs pielęgniarski dla dziecka”. Kupione dla bajki na dvd “Mamo to ja” w służbie czytelnictwu. Ale też sygnał, że kończy się bezpowrotnie błogi czas emisji płochych komunikatów tekstowych :>)

Na dodatek przedpołudniowo z nowej strony obtłukłam sobie obraz macierzyństwa. Do laboratorium, w którym mieli zrobić badania mojej wyczerpanej po kolejnej infekcji nastoletniej córce, nadciągnęła miła i ładna matka gimnazjalisty. Wyciągnęła z szelestem foliowych woreczków pojemniczek z moczem. – Proszę mocz syna na amfetaminę, ekstazy, opiaty. Wrócił z pierwszej imprezy i wiem, że teraz rodzice badają. – Tak, trzeba pilnować, bo to głupi wiek, wie pani, bardzo polecamy jeszcze kannabinole, heroinę i kokainę, empatycznie zaproponowała obsługa.

Nie wnikam, jak zdobywa się mocz syna po imprezie :>>, tym niemniej domniemuję, że pojawia się nowa konwencja wydobywania informacji od dorastającego dziecka.

Nie, ten dzień nie jest harmonijny i nie składa mi się w żadną znaną całość.

Tessera hospitalitatis

Tessera hospitalitatis

Written by Córkinia

Godzinami łamię się z córką słownikiem. Żeby rósł jej własny. W którym się spotkamy, cokolwiek się zdarzy. Żeby znaleźć i zgubić z dzieckiem wspólny język. Zawsze się rozpoznać, nawet tak odwrotne.

Słucham szaleństw intonacji i ćwiczeń. Trwa przymiarka do pierwszego opisania siebie. Zaraz piąte urodziny, mijają dwa miesiące od suwerennego napisania “dupa” 🙂 i własnego niepowstrzymanego śmiechu.

Alfabet jej służy. Z osłupiającą samodyscypliną wstaje, żeby pisać i czytać. Otwiera książki większe od siebie i metodycznie czyta choćby cztery pierwsze słowa. Pada ze zmęczenia i szaleje z radości.

W głowie dźwięczą mi moje codzienne wyjaśnienia, didaskalia do stron, scen i widoków. Pogłębia się przy tym przedziwne doświadczenie ze storczykowej hodowli dwóch córek urodzonych w odstępie niecałej dekady.

Obie zaczęły dość biegle czytać przed 5 rokiem życia, obie z własnej woli i bez narzędzi represji :>. Dumne z coraz swobodniejszej gry w literki i w cyfry. W obie gry w innej epoce grała ze mną mama. Podobne słowniki, w każdym agrest, admirał, armata i yeti. Też w to gracie?

Różnica jest w oddalonych o dekadę światach do czytania. Na murach, wystawach, naklejkach, butelkach, na tabliczkach i logotypach, które namiętnie stara się czytać najmłodsza córka, niemal nie ma języka polskiego. Straszny hałas znaków, skrótów, strzelanina czcionek. Migotanie wystaw. Plakaty na drzewach. Świat powierzchniowo czynny dziesięć lat później spakował się i wyszedł po angielsku.

Myślicie, że wróci?

Jestem taką fajną Lascaux

Jestem taką fajną Lascaux

I Gatti di Franco Matticchio

Tanio wyryję się na ścianie jaskini.
Zrealizuję naskalnie.

Byle przetrwać. Choćby nawet w skromnym trybie window shopping.

Wewnętrzny krępy i uparty bawół uprasza o należny szacunek pokoleń. No, chociaż jednego. Które najsmarkatsze.

Bo jestem już tak rozproszona, rozszczepiona. Że wszystcy mnie miną.

Wypiekę sobie magdalenkę może.