![]() |
Nicola Tesla in his Laboratory |
Zsuwam się z ostatnich dni nieprzytomna, spać. Zjeżdżalnia jak zawsze w wygodnym kształcie wstęgi Möbiusa, budzę się ciągle po tej samej stronie. Choruję chyba na przewlekłą fikcję. Bo przecież niemożliwe, żeby coroczne nieszczęścia miały taki dar regeneracji i wracały jak zły szeląg w tym zdzierskim systemie płatniczym “sobą za życie”. Straszna lichwa.
Więc jak co roku o tej samej porze, siedzę na tym cholernym przerdzewiałym wieczku od puszki Pandory i dopycham je nogą. A tak okropnie chciałabym pójść w miasto z butelką wina i kraść tulipany z zieleni miejskiej.
A właściwie, dlaczego nie pójdziesz?
Poszłam. Kompletnie przetrącona nieoczekiwaną swobodą. Bez wina.
Ja sobie wciąż obiecuję, że jutro to już na pewno… i wciąż brakuje mi detonatora;)
U mnie paradoksalnie detonatorem był wybuch :> To rodzaj bezwzględnego zalecenia pójścia w siną dal. Nie polecam 🙂 Lepsza premedytacja i troska o siebie nie tylko w wersji biegnącej, o której przypomniał Bebeluszek.
No! Do or not do! Jak mówił Joda! idę polać!