Surowe guwernantki

Surowe guwernantki

dove real beauty sketches

W momentach najdotkliwszego braku siebie. W czasach wielkiego głodu. Z czarną wstążką klęski porządnie doszytą do rękawa.

Idę pisać.

Jakbym gotowała sobie napój izotoniczny, łatwo przyswajalną siebie. Otwieram alfabet jak zestaw “mała wiedźma” i rzucam leksykalny urok, albo jasną kurwą, albowiem mam niezmiernie szeroki horyzont i wiele nieprzydatnych w życiu umiejętności.

W boysbandzie natręctw wymieńmy stylistyczne poskromienia złośnicy, wielozadaniowe odnoszenie-50-rzeczy-na-swoje-miejsce, również w tekście, pisanie uwrażliwiających odbiorcę podań w sprawie dowolnej, oraz pedantyczne sprzątanie dużych powierzchni (coraz lepiej tłumione). W momencie dużego wzburzenia – spontaniczne przestawianie mebli, skierowane na natychmiastowe uleczenie niedowładu przestrzeni. Przykład? W czasach wielkiego zamętu, w głębokim niemowlęctwie mojej pierwszej córki, kierowana chęcią korekty rzeczywistości, której z oczu bił astygmatyzm i kurza ślepota, ot tak, przed wieczorną kąpielą dziecka, przestawiłam dziewczęcą dłonią ciężki peerelowski segment politurowany na drugi koniec pokoju, albowiem akurat tam mi lepiej konweniował z dziecinną wanienką. Nie dziwi chyba, że mama podejrzewała mnie o zażywanie narkotyków, pasowałam do najgorszych podejrzeń “Chwili nie dla Ciebie”. A ja, kobieta zwyczajna i krzepka, po prostu lubię mieć wpływ na rzeczywistość nawet w tak ubogim zakresie jak własny pokój; Wirginia W. naszych czasów, ciężary gatunkowe podnoszę, tanio i szybko, bo jestem nerwowa.

Piszę zatem, albo rozstawiam meble po kątach, ale nigdy, przenigdy w celach konsolacyjnych nie oglądam się w lustrze, choć chętnie za siebie. Obejrzałam Dove real beauty sketches i jestem przekonana, że mój autoportret pamięciowy z pewnością byłby równie surowy, jak tych kobiet. Więc uprzejmie zapytam – dlaczego?

Gdzie to wszystko się tak dramatycznie ze sobą nie spotkało. Te bajki o pięknych księżniczkach – ze szczerze zainteresowanymi spadkobierczyniami księżniczek. Kto odebrał nam lustereczko powiedz przecie? Bo brakowało niewiele, nie sądzicie? Byłyśmy kiedyś takie ładne i mądre. Do mniej więcej siódmego roku życia. Skąd ta uciążliwa autokorekta w systemie kobiecej samooceny? Czy da się to jakoś wyłączyć? Poproszę? Byłoby tak miło powierzyć dla odmiany we wszechmogącą siebie.

Nie mogę powiedzieć, że nie wyniosłam z domu rodzinnego wzorców elementarnego dbania o ludzką urodę – vide: napar z pokrzyw. Po latach stwierdzam, że odrobinę były jednak wychylone w stronę szeroko pojętego zdrowia i tężyzny moralnej, gdzie dietę psychiczną opiera się na dekalogu, a w piękno duchowe wykonuje się zastrzyki z biblii – tę bajkę z botoksu opowiadają dziecinnym serduszkom starzy bracia Grymas, a każdy Etyczny.

W kwestii ciała nie zrobiono dla mnie zbyt wiele, ponieważ jak ogólnie wiadomo, ciało nie istnieje, chyba że medycznie. Zostałam ufundowana genetycznie i na tym się z grubsza skończyło, choć gdzieś po trzydziestu pięciu latach mama przyznała oburzona, że przecież jestem ładna. A jakże. Było mówić wcześniej.

Depozytariuszem wzorów dla całej rodziny był rzecz jasna niezawodny ojciec, który nakładał embargo na “Świat Młodych”, Teleranek, makijaż i stroje, podkreślając zalety bycia małym apostołem i poprawiając dzieciom poluzowany popręg wspomnieniami z okupacyjnego ubóstwa. Tu – poprzeczka została ustawiona wysoko, ojciec nie tylko nie pozwalał marnować jedzenia, ale także lekarstw. Obojętnie, co nieostrożnie pozostawialiśmy w pudle z lekami, dziecięcy antybiotyk w zawiesinie, srebrzyste blistry tabletek wykrztuśnych, maść antybakteryjną, sterydowe krople do oczu, ojciec aplikował sobie wieczorami resztki, w intencji ogólnej poprawy stanu zdrowia i w ramach krucjaty przeciw marnotrawstwu. I dziękuję, rósł sobie owszem, bardzo zdrowo, przecząc istnieniu reakcji krzyżowych na substancje czynne.

Nie orientowałam się może do końca, dlaczego nie wyjdę na ludzi w żadnej krótkiej spódniczce, ale przez lata mentalnie byłam cała za kolano, żeby nie prowokować losu. Los to najpopularniejsze imię męskie w tym regionie. Myślałam następnie że jestem wyjątkowo skrzywiona, ale, god bless U, wraz z upływem lat upewniam się, że niemal wszystkie kobiety tak mają. Zapytajmy zatem, kto im narobił w torebkę.

Ja na przykład uważam, że piękno funkcjonuje w edukacji dorastających dziewcząt jak tabletka gwałtu. Każda znana mi rodzina dorobiła córkom ochronny moduł przeraźliwej skromności. Który w wychowaniu praktycznie degeneruje się do form postępującego braku akceptacji rodziców dla każdego przejawu pewności siebie i wolnej woli u dziewczynki. Zaszyty przez pokolenia inżynierii rodzicielskiej w kodzie kulturowym, staranny i do pokazania sąsiadce, w kościele i sklepie, moduł przymusowej skromności nigdy nie kończy swojej cichej pracy i jako niska samoocena garbi i targa nastolatki, pogrubia im biodra i wyolbrzymia skazy, nie pozwala lubić dojrzewającego, a potem dorosłego i starzejącego się ciała, na spotkaniach biznesowych przyprawia dorosłe kobiety o palpitacje, kiedy drżącym głosem trzeba zgłosić się do zawsze kiepskiej odpowiedzi na ocenę, zaniża osiągnięcia, nie pozwala zrobić nic dla samej siebie, nie pozwala dać po gębie przemocy w rodzinie.

Wiara we własną urodę i wartość dociera w dorosłość wielokrotnie wytrzaskana po pysku jak łania. Autoportret pamięciowy żadnej z nas nie pozwoli się ująć za serce. Roześlijcie za sobą pilnie listy gończe, bo trzeba to przerwać. Ktoś kiedyś musi to nareszcie przerwać.

Ale bądźcie czujne, bo pilnują nas wyjątkowo surowe guwernantki, nam nie wolno być pewną siebie sobą na długo przedtem jak amstaffy photoshopa zaczynają obgryzać nam urojone czy nie fałdy tłuszczu i zmarszczki. Jako kobiety nie odzyskamy własnego odbicia, jeśli nie odczytamy tej przebiegłej anamorfozy wychowania. Oczywiście, tak, system wczesnego ostrzegania teoretycznie już działa, klnąc w przymierzalniach do pewnego stopnia orientujemy się, że odbicie w lustrze może być zniekształcone przez społecznie konstruowane pojęcie piękna. Ale czy umiemy się pozbyć znacznie wcześniejszego przeświadczenia o braku własnej wartości i zobaczyć prawdziwą siebie? Czy wiemy, jak to, do cholery, zrobić?

Straszna historia peerelu do użytku domowego

Straszna historia peerelu do użytku domowego

anamorphic portrait by Bernard Pras

W tych zamierzchłych czasach, w których stawialiśmy pierwsze kroki w za ciasnych bucikach i iskrzących się od nylonu rajtuzkach, w naszym kraju nie było jeszcze za wiele koloru, o czym świadczą wyblakłe widokówki i etykiety z oranżady dla jasności nazywanej oranżadą. Słowa były wtedy bliżej rzeczy, a oranżada sucha, ale przydawało to naszych szarym radościom jedynie blichtru i splendoru sewrskiej porcelany, wraz z jaskółką kapitalizmu tak pochopnie zastąpionej przez gosposie duraleksową zastawą, ładą i porządką. Errata, oczywiście porcelana była chodzieska, a w okolicy hojnie zdobiono barwną porcelanową stłuczką szare fasady klockowatych willi.

Nie należało wybrzydzać, a wybór był prostszy, gdyż pozbawiony wyboru, co bardzo dobrze robi narodowi. Naród wówczas szlachetnie polaryzuje sobie życie wewnętrzne z zewnętrznym, aby za wszelką cenę mieć jakikolwiek wybór i na krótko dojrzewa moralnie. Wzmaga w sobie wtedy kulturę i sztukę, bo nikt inny nie chce mu jej produkować, a także sprawnie powleka okolicę flegmą melancholii, zanim kilka dekad później bezrefleksyjnie usieje ją woreczkiem foliowym.

W tych właśnie bohaterskich czasach, od których naszym rodzicom rosły złote zęby, a w ogrodach rdzewiały nowe Syrenki, Trabanty, Fiaty i Wartburgi, mój ojciec był zmuszony wyposażyć dom w toaletę. Ze spłuczką, ponieważ kapitalistyczny świat prężnie rozwijał się także w dziedzinie defekacji i nawet obywatele bloku socjalistycznego chcieli po sobie dokładnie spłukiwać. A jak sobie spłuczesz, tak się wyśpisz, co przydarzyło się chociażby pierwszemu z brzegu Stalinowi, gdy ruszyła odwilż.

Istnienie toalet ze spłuczką w asortymencie skromnych sklepów z polskich wsi i miasteczek nigdy nie zostało ostatecznie udowodnione. Daremne i wieloletnie poszukiwania wreszcie pchnęły ojca do haniebnego czynu, który miał być zarazem rekompensatą za przywłaszczony przez partię wynalazek, który przewodniczącemu przyniósł patent i pieniądze, a ojcu order na czerwonej poduszeczce. O wynalazku wiem jedynie, że pozwalał na spawanie metalu pod wodą. W przypadku ojca domniemuję, że prawdopodobnie był kiedyś innym człowiekiem.

Wracając jednak do rekompensaty: któregoś letniego popołudnia ojciec mściwie wyniósł z zakładu pracy POM elegancki porcelanowy sedes z suchą kupą w środku. Spłuczka była co prawda zepsuta, ale jeszcze przez lata bardzo dobrze wyglądała. Z obawy przed pościgiem ojciec bał się zatrzymywać na niuanse w rodzaju pozbycia się bratniej zakładowej kupy przed okazaniem armatury spragnionej luksusu małżonce. Sedes z suchą kupą i zepsutą spłuczką udało się niepostrzeżenie przewieźć 10 kilometrów PKS-em, a potem na bagażniku starego roweru – wprost do domu.

Obiad był tamtego dnia trochę później niż zwykle, bo mama nieco zaniemogła podczas uroczystego oglądania łupów. Kiedy ustąpiło nieznaczne ochłodzenie stosunków w rodzinie, a złote rączki wykonały deinstalację fekaliów i biały montaż w nowej łazience, ojciec przestał wracać w rozmowach do tematu swojego skradzionego przez partię wynalazku. Uczciwie wyegzekwowana rekompensata za straty moralne służyła nam długo i dobrze, i tylko wyrafinowany gust mamy zablokował wiele lat później ostateczne przesunięcie sfatygowanego zdobycznego sedesu do funkcji kwietnika. Co nie chroni nas w tej historii od okazałej starej umywalki w zakątku ogrodu, z której miękko wylewały się latem nasturcje. Ale to była już zwykła ludzka odpowiedź na wannę z pelargoniami w ogrodzie sąsiadów.

Wklej i dopasuj do stylu

Wklej i dopasuj do stylu

Cudowna Marylin Monroe
by Joanna Ławniczak

Mój ojciec jakiś czas temu opowiadał po raz setny, że jako 11-latka wysłali go Niemcy do pracy i musiał pracować w polu, w gospodarstwie, i chodzić z wielkim wiklinowym koszem i zbierać wszystko z ogrodu i pola.  – Zbierał dziadek bawełnę? – zapytała serdecznie najstarsza wnuczka.

Coraz mocniej czuję, że kultura jest naszym jedynym wspomnieniem z przeszłości. Śnią się nam te same Marylin Monroe z podwianą sukienką, robimy zapasy puszek zupy Campbell na zawadiackich T-shirtach, w sprawnej rozmowie i powieściach dla młodzieży robimy sobie aluzje do mitologii greckiej i śmiejemy się smutno w odpowiednich momentach; to jest proszę Państwa bardzo dobry sitcom. Edukacja techniką sitodruku. Nie chodzi o to, że wszystko już było i nocami w łękotce rwie nas postmodernizm. Powielamy prościej, już własną pamięcią, bo pamiętamy przede wszystkim kulturę, łysiejącą plackowato wilczycę, w końcu to ona każde z nas wykarmiła i wyprowadziła na ludzi.

Naszą całą historią, także historią prywatną jest kultura. Tracimy ludzi i współrzędne, nie jesteśmy lokalni, wypadliśmy z czasu. Gdzie się podział nasz kompas, kalendarz i mapa? Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś, really? Jak myślicie, dlaczego tak bardzo były nam potrzebne “Bękarty wojny”. Nie ma większej ulgi dla przestrzelonej wojną pamięci, dla zranionej kultury, aniżeli mistyfikacja wspomnienia.  To tam na co dzień mieszkamy, oglądając się za każdym nieznanym żołnierzem. Kontynent wieńca z goździków.

A Wy. Czy śni Wam się przeszły dzień, czy kultura i sztuka? Czy w snach przechodzicie przez własne, czy przez powieściowo-filmowe światy? Skąd pochodzą Wasze słowa? Echo – skąd odbite? Mama nigdy nie prosiła: – Wykup zawczasu miejsce na cmentarzu?

Czy zastygacie czasem jak wyżły weimarskie, wystawiając ustrzelony celnym słowem cudzy problem? Czy nie zdumiewa Was, że jest w nas więcej, aniżeli przeżyliśmy? Niesiemy z sobą pół cywilizacji, w przytroczonych do brzuchów sakwach, w turystycznych lodówkach na cytaty. Płaczemy sytuacyjnie, mamy kompleksy pobrane na czas życia z wypożyczalni kultury, pokoleniowo wstydzimy się powiedzieć “tampon” w miejscu publicznym, dotykamy absolutu wyłącznie przechodząc przez monopolowy. Nasze dzieci uwielbiają rodzinne spacery po centrum handlowym. To jest świat już po pełnej kolonizacji, każdy jej nowy cykl otwiera się paleontologią wspomnień; pilnuj swojej warstwy, niech Cię ładnie i godnie odkopią.

Byłam kiedyś we śnie taką ładną Małgorzatą z “Mistrza i Małgorzaty” i piłam spirytus z Wolandem. Nie powiedziałabym, że więcej słów w życiu usłyszałam niż przeczytałam. Ile jest mnie we mnie? Wkleiłam i dostosowałam swoją pamięć do stylu, w jakim mówi nasze dobre stado, z jego matkami i ojcami, a każde w tej samej czarnej sukience. Dziewczęta, jak rany, nie obnażamy się w lesie i przynajmniej raz w życiu bierzemy naprawdę dobre antydepresanty. A ja zapinam płaszcz w utrwaloną płcią stronę – kobiety i mężczyźni naprawdę nie powinni mieć guzików po tej samej stronie, bo na czym zbudują tożsamość czyli różnicę. Przecież nie na sobie, bo to nie wypada.

Dokąd właściwie powinnam pójść potem? Czy wolno?

Ach, te śmiesznostki teraźniejszości, jej naiwna wiara, że kodeks jest nienaruszalny, a do poziomek Bergmana nie dodaje się koncentratu z buraka. A wiecie, że był czas, kiedy niebieski i różowy znaczyły dokładnie odwrotnie? 🙂

Książę – niespodziewany zwrot akcji

Książę – niespodziewany zwrot akcji

Książka by Córkinia

Drogi pamiętniczku, moja pięcioletnia córeczka wróciła dziś z przedszkola ze znakomitą w swojej celności niespodzianką.

– Mamo, mamo, zobacz, napisałam sama książkę!

Usiadłam po prostu na widok i zasuwam oprawiać.
Czy mogłabym dostać celniejszy komentarz? :-))

Należy czytać najpierw prawą stronę.
Z uwagi na mocno fonetyczny zapis, podaję transkrypcję:

“Była sobie książka o śpiącej królewnie. Jednego dnia księżniczka obudziła się i pokochała księcia.”

Więc gdybyście zapytywały o Księcia. To wiecie.
Znowu zdążył, chłopak :-).

Książę

Książę

Fashion Zoo by Yago Partal

Nie trzeba wiele.
Pewna ilość białego konia pod księciem. Stan permanentnego oblężenia zwany kobietą. Trochę czasu, w zupełności wystarcza pół życia, no, może całe.

Tyle tylko, żeby książę odrósł od ziemi, wybrał, co miał do wybrania, czyli zawsze słusznie, osiodłał białego konia, przytroczył doń poręczną torbę na spodziewane pół królestwa, westchnął, smarknął, pogalopował, znalazł wojnę, którą wiedziemy ze światem i ciałem, przybył z odsieczą, zdobył nas i pobrał za żonę, za potwierdzeniem odbioru.

Kiedy książę  galopuje, rozmaryn rozwija się pod okiem surowych guwernantek, a okna całego świata pełne są czekających kobiet. Gotowych zebrać zgrabną rumaczą kupę na opał pod pierwszy wspólny schabowy. Wychowanych do życia w skromnej rozwiązłości. Podczas gdy miłość to choroba brudnych rąk, jak uczy przykład Lady Makbet. Nim pojawią się wszakże rozterki i zabawne aspiracje, kobiety szyją zamorską wyprawę i wykonują życie w gramatycznej stronie biernej, podczas gdy książę proaktywnie sunie ku wysokiej wieży, do warkocza, aby okazać awizo na księżniczkę, nie rujnując się przy tym całkowicie na napoje wyskokowe, bo w nieodległej przyszłości bocian i pierwsze bicie. Nie jest mu przy tym wszystko jedno, co po drodze, gdyż glejt dany wprost przez króla zezwala od wieków na niedbałe korzystanie z immunitetu od mandatów drogowych i pochopną egzekucję ius primae noctis w zaułkach i bramach, choć dla księcia jaka to przyjemność, tyle krzyku o nic. Czy kobiety doprawdy nie chcą być gwałcone, skoro same się proszą, i od dziecka wiedzą, po co makijaże i zsunięte z de jak definicja spódniczki. Ach, życie. Panie takie ładne i takie smutne. Niech czeszą warkocze. Samo się za żonę nie pojmie.

Czy gdybyśmy tylko czytały inne książki. Gdyby w rycerskiej Europie nie było konkursów piękności, a nasza rękawiczka tak bardzo nie spodobała nam się na tle zbroi. Czy gdyby Śnieżka trochę więcej piła i nie miała dyskretnego manicure mimo męczących prac domowych dla siedmiu naprawdę niskich kolesi. Czy gdyby nasze koleżanki księżniczki z kilkuset lat literatury, malarstwa portretowego oraz filmów 3D były proporcjonalnie mniej głupie i mniej piękne, a Walt Disney nie poszedł się zamrozić, żebyśmy sobie nie myślały.

Czy miałybyśmy inne kartoteki, sukienki, rany, język, losy?

Czy uszłybyśmy wreszcie z życiem z tej epidemii, w której nawet, a może przede wszystkim kobiety od kobiet zarażają się stereotypami, dziedzicząc wenerycznie marzenie swojej części gatunku?

Czy naprawdę o nas tutaj chodzi.
Czy to naszą historię wypadałoby zmienić.
Nie wiem, nic nie wiem, nie porozmawiamy, mężczyźni już jadą na obiad. Długo myją ręce.

Maszyna Turinga

Maszyna Turinga

Wi-fihawks [tribute to Edward Hopper]

Do chwili, gdy piszę te słowa, doprowadziły nas wąską kładką czasy, kiedy komputery były jak pianole, czytające perforowane arkusze papieru. Z pierwszej pracy mojej siostry w wojewódzkim oddziale jedynego banku w tym kraju, pamiętam pożółkłe papierowe wstęgi z otworami, które zaledwie trzydzieści lat temu poniewierały się po starym domu.

Nasze wzruszające kodowanie supełkowe, ostrożna kładka prowadząca od glinianych tabliczek do Kindle Fire.

Piękna samozagłada gatunku, który interweniuje w ewolucję, tworząc maszyny, które go przekroczą, podając mu dane do obliczeń niedostępnych dla jego własnych mocy intelektualnych; każdorazowo jesteśmy kolejny krok dalej od siebie, niezdolni wykorzystać to, co stworzyliśmy, żeby nas tworzyło. Akceleracja genotypu, faza wyczerpania po gorączkowym biegu i śmierć. Bo czy w Waszych przenośnych urządzeniach memoryzujących zrobicie kopię zapasową życia? Czy da się Was zawczasu serwisować antyfuneralnie?

A komu właściwie służy to całe archiwum cywilizacji? W naszych zamkniętych książkach, wyłączonych telewizorach i komputerach, w naszym niepodłączonym internecie nie ma żadnej hibernacji znaczenia pod naszą nieobecność, przeciwnie, znaki nieprzerwanie oznaczają, Anna Karenina rzuca się pod pociąg zawsze w tym samym wersie, w operach mydlanych i telewizyjnych prognozach pogody bohaterowie nieustannie podejmują trud wypowiadania i wskazywania, sieć agreguje petabajty informacji i rozprasza źródła, wszystko tam istnieje,

i robi to bez nas.

Niech nie zmylą nas ciemne ekrany kultury, niech nikt nie ocenia jej po zamkniętej okładce, kultura reprezentacji odłączyła się od nas już dawno i emituje swoje znaki na własny rachunek, po coś innego, niż wtedy, gdy ją wymyślaliśmy naskalnie, żeby nie wszystcy minąć.

Melancholijnie i hobbystycznie płacimy stawkę stałą za przesył znaku i zasypiamy w naszym śmiesznym dobowym rytmie zmęczenia i radości, wystawieni na przemysłową emisję znaczenia, której nie inicjujemy, ani nie odbieramy w żadnym celu komunikacyjnym.

Więc czy ona jeszcze jest nasza.
Ewolucja.