Jestem taką fajną Lascaux

Jestem taką fajną Lascaux

I Gatti di Franco Matticchio

Tanio wyryję się na ścianie jaskini.
Zrealizuję naskalnie.

Byle przetrwać. Choćby nawet w skromnym trybie window shopping.

Wewnętrzny krępy i uparty bawół uprasza o należny szacunek pokoleń. No, chociaż jednego. Które najsmarkatsze.

Bo jestem już tak rozproszona, rozszczepiona. Że wszystcy mnie miną.

Wypiekę sobie magdalenkę może.

Kawa

Kawa

Le Meute by Robert Doisneau

Do mojej mamy przyszła z wizytą sąsiadka. Napić się kawy z fusami i popłakać nad ciastkami z cukrem, bo tak się płacze w tej wiosce. Z wizytą. Przed obiadem, krótko, z zakupami przewieszonymi przez ramę roweru.

Żadna przecież nie powie – moja przyjaciółka. Zbytek. Przychodzi się poważnie, policzyć rany, zaopatrzyć przednówek w jakiś worek ziarna, pożyczyć i oddać pieniądze, czasem w gotówce, czasem w kurach, a latem w czereśniach.

Sąsiadka miała troje dzieci. Chodziłam z nimi do szkoły w innej epoce.

Koleżance z mojej klasy trafił się mąż alkoholik, co bił, pił i na koniec przeprosił tak ładnie jak umiał, wieszając się na drzwiach łazienki.

Koledze dwa lata starszemu trafiła się żona, co mu narodziła samych chorych dzieci. Dużo. Jakby z każdym chciała się upewnić, czy może tym razem.

Koledze rok starszemu, Grzegorzowi, trafił się przed dwoma laty akurat taki samochód na skrzyżowaniu, który zawiózł go na tamten świat, bez wyjaśnień i ładniejszej koszuli. Grzegorz mieszkał z mamą, bez żony, bo miał krzywe plecy i żadna go nigdy nie chciała. Miał wielki sad czereśniowy do zwracania długów.

Sąsiadka na kawę krótko, bo tylko musiała powiedzieć, że zawsze przed dom wychodziła wołać Grzegorza na obiad. Tak stawała przed gankiem i wołała: – Grzegorz.

I teraz znów wychodzi, cichutko sobie zawołać.
– Grzegorz.

Tak czasem.

No to do zobaczenia, dziękuję za kawę, trzeba jechać zakupy zawieźć, obiad robić.
Do widzenia.

Old is the new new

Old is the new new

R2-D2, Star Wars Art

Najbardziej to bym chciała być wynalazcą. I żeby to, co wymyślę, powstawało i było. I żebym i ja, jak Feniks z popiołów.

Spędzałam kiedyś długie godziny na projektowaniu siebie w nieodległej przyszłości. Jutro. Szłam siebie na przyszły spacer, spotykałam z wyprzedzeniem, żeby zdążyć z odpowiedzią na pytanie, które zostanie zadane. Prędka, jasna, naiwna i szczera.

Tak pięknie było przed snem słać sobie pod głowę późniejsze zdarzenia, śmiać się przyszłym śmiechem. Czy to jest młodość, czy to jest optymizm?

Jak się jeszcze raz mocno w sobie zacząć? Choć niedawno zdechła we mnie wewnętrzna Łajka? Czy ja się jeszcze wydarzę?

Pamięć

Pamięć

Lost Moments by Nick Gentry

Wraz z kolejnymi nośnikami pamięci moja własna zamiera. Nie pamiętam w sobie już prawie niczego, a kiedyś byłam przekonana, że niczego nie zgubiłam, ani jednego dnia, snu, słowa, że mogę siebie recytować z pamięci godzinami, trwalsza niż ze spiżu.

Teraz pamiętam ledwo jeden rok w tył, a tak naprawdę marzę o wewnętrznej wyszukiwarce, z opcją wyszukiwania “co robiłam ….. tu wstaw datę/ miejsce”.

Nie pamiętam siebie. Tyle mnie zastąpiło.
Zeszyty.
Dyskietki.
Zdjęcia.
Płyty.
Internet. Głowa w chmurze.

Jesus saves after each level.