Francois Hardy |
Mama wróciła dzisiaj ze szpitala.
Ruchome święto wszystkich cudem nieumarłych, moje ulubione, bo za żadne nie jestem tak wdzięczna.
Tata też się cieszył.
– Tęskniłeś? – zapytała mama.
– No trochę żem tęsknił, ale rozmawiałem z Twoimi ubraniami, co wisiały w pokoju i nie było tak źle. Spódnicę zostawiłaś, sweter zostawiłaś, i codziennie z nimi siedziałem i rozmawiałem. I na dzienniku też siedziałem i spódnica na tapczanie obok. Trochę kawę robiłem, trochę chleb z serem i wróciłaś.
Nawzajem noszą się na szyjach, drobny nieśmiertelnik, poświadczenie obecności, wspólna mowa.
Podczas powrotów, gdy jeszcze raz ujdą cało, wystrzela niezgrabna helisa ramion, to raczej splot wydarzeń niż ciała, i może dlatego silniejszy?
Skąd ona znowu się tam wzięła, tak daleko, rezolutnie grając na nosie zaleceniom lekarza? Pojechała sprzątać groby rodziców na cmentarzu, trochę jak u siebie, kręciła się jak fryga, nieśmiałe przymiarki do chryzantem, loteria między dam – dostanę.
Dużo się u nas umiera, latami, to wspaniale donoszone życie, myślę teraz.
Zachwycam się tym wyimkiem z życia Twoich rodziców. Przeprowadziłam wiele rozmów z ubraniami, tylko niektóre były spowodowane tęsknotą.
Donoszone życie – genialne określenie! Słyszy się, czyta się, że niektórzy to czują wyraźnie. Czują swoje pełne donoszenie. Lęk się tam nie panoszy.
Serdeczne pozdrowienia!
Przemawiasz do mnie pełnym głosem.
"Trochę kawę robiłem, trochę chleb z serem".
Najprostsze litanie zawsze uderzały mnie najmocniej.
Dotykające serca obrazki z dojrzałego miłowania.