You are a part of me by Geninne |
Poznań, Miasto Epistemologów. Wiosna jest tu pakowana próżniowo.
20 marca odpowiednie służby przyjechały poodwijać przydrożne drzewka z jasnych plandek.
Dzieci przedszkolne grzecznie ustawiły się na boisku i oblały Marzannę wodą z kubeczków, do czego wcale się nie paliła, bo nie pozwalał przepis. Pogaństwo nie zostało ujęte w kodeksie miasta, nie wiem, jak nam to wróży, może będzie dłuższa linia życia, może tramwaj.
Przystrzyżone jedno życie temu gałązki wielkoformatowo zzieleniały na trzy cztery. Wyższa instancja obsadza widnokrąg miękkimi pasmami brnatnożółtych macoszek. Wysiadam z zimy i całuję ziemię, tłum wróbli skanduje, jestem okruchem rzuconym, abyś znalazł drogę, wietrznie, foliowe torebki robią dla nas american beauty. Świat wraca i nie chce wytrzeźwieć wcześniej niż na jesień.
Udało nam się znaleźć nową nianię dla rozkosznie chorującej Majki. Z tej okazji zamówiliśmy opiekę z dostawą do domu na piątkowy wieczór, a następnie parysko i z epickim rozmachem weszliśmy w nocy na pokryty papą dach pewnej kamienicy i wypiłam prawie całe bordeaux z widokiem na podświetloną Farę, radość już na zawsze będzie miała smak nielegalnego.
Więc co u Was?
Ja na przykład mam robotę do zrobienia. Muszę się wyjąć ze środka. Albo zwymiotować, wywołać pożartą przez siebie dziewczynkę orwo kolor. Siedzę w ciemni i patrzę, jak powoli pojawia się kontur, mój zarys postaci.
Mówicie mi różne rzeczy.
I jednak słucham.
Słupieję i słucham.
Trzeba pisać.
Od kilku dni siedzę i metodycznie przez niemal rok zbierane nadmiarowe zdania i akapity z Anusią Janeczko składam w całość. Coś opowiem, z czymś się rozprawię, będzie mnie więcej o tekst. Chodziłam tygodniami i nie napisało się samo. No to dobra, usiadłam. I codziennie piszę. Fragmenty pozbierane, teraz muszę odsłuchać morderczą porcję notatek głosowych, rumieniąc się ze wstydu na dźwięk własnych ataków natchnienia. To jest robota z postawioną sierścią, ale dobra. Przepiszę. Jest w takiej pracy niezmierzona moc pocieszenia, poczucie własnej wartości, jakby się było dla samej siebie rodzajem nagrody. Może właśnie po tym rozpoznaje się, co komu pisane?
A pogoda u nas naprawdę z wysoką zawartością Mary Poppins, wiatr wieje beztrosko i zmienia dekoracje, uczy nieprzywiązywania się za wszelką ceną, bo dzięki temu można iść dalej w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Podczas gdy my tak kurczowo trzymamy się poręczy, a spódnice śmiesznie furkoczą, trwa walka o parasolkę, żeby nie wywracała na nas drutami. I z tą parasolką mieliby nas znaleźć?
A gdyby tak unieść się kawałek dalej?
Myślałam dziś o tym, jak nie dbamy o samych siebie. W większości.
Nie rozwijamy się, nie chodzimy na dodatkowe zajęcia, nie wżeramy się pracowicie we własne marzenia.
Żeby chociażby – nauczyć się śpiewu i śpiewać jeszcze ładniej przy goleniu łydek. Nie mówię o lękowym angielskim i o przymusowym podnoszeniu kompetencji zawodowych, jak moje uprawnienia operatora dźwigu.
Chodzi o to, co tam komu po głowie chodzi. Stary taniec, medycyna, zazdrość, balet, fotografie ptaków, książki, wiersze, przeszywanie dreszczem krawędzi, po których na co dzień chodzimy do pracy.
Bo skoro nie dbamy o sobie, to znaczy, że co? Że przestaliśmy się już dobrze zapowiadać? Że nie spełnimy już pokładanych w sobie nadziei? Że wycofano społeczne zamówienie na nas? Że już się nas nie przewiduje w rolach pierwszoplanowych w naszym życiu, że sami już się w nim nie przewidujemy?
Nie mówcie mi, że to koniec.
Bo co.
Bo możemy tylko raz zostać sobą?
Linearnie pruć wstążkę ziemniaczanej obierki od kolebki po spłowiały dyplom akademii?
Tylko tyle?
Bo trzymany w spoconych z nerwów rękach balonik odleci, plując w nas naszą własną śliną?
Ja wiem, że oferta szkoleń, warsztatów i spotkań twórczych jest nad wyraz bliskoznaczny bogata. Nie obejmują one jednak kluczowego dla mnie aspektu: zostawania sobą, swoją sobą. Więc to tak? Czary mary, szastu prastu, po trudach wyborów edukacyjnych i egzystencjalnych nagle koniec? Już jesteśmy sobą w wersji ostatecznej, bez prawa do wylinki i korekt? Jakby znienacka urywała się droga.
Ale ja tak nie chcę!
Obracam się i mówię temu misiu: – Wała.
Dziś pierwszy raz od lat przyszedł mi na myśl wyraz “przyszłość”.
Ja zapisałam się na lekcje pływania 🙂
Chcę jeszcze w tym życiu przepruć wodę porządnym kraulem, a nie ledwo dychającą żabką.
I cieszy mnie ta decyzja bardzo – w sumie zupełnie niepotrzebna.
I strasznie mnie bawi to, jak sobie nie radzę i jak mnie to nie załamuje. Jestem w życiu o krok dalej. Porażka mnie raczej śmieszy, niż zawstydza. Tylko instruktor załamuje ręce 😉
Rozwój to moja praca, jestem do niego niejako zobligowana. Ale też to uwielbiam. Chodzę więc na warsztaty, czytam mądre książki, siadam z kobietami w Kręgu, tańczę i dotykam rzeczy, których czasem wolałabym nie dotknąć.
To pozwala nieustannie rewidować odpowiedź na pytanie: "kim jestem?" Ten proces wywala z wyżłobionych kolein, nie pozwala pozostać, w jakże wygodnej, choć pustej, formie przetrwalnikowej. Czasem boli, na końcu zawsze cieszy.
A najważniejsza wskazówka, jaka ostatnio do mnie przychodzi to: Radość.
Ona otwiera drzwi do ciekawości, pomysłów na siebie i daje odwagę do zapisania się na lekcje pływania 😉
Szukam więc Radości bez wytchnienia.
Łażę po lesie, robię zdjęcia, czytam poezję, ganiam się z dziećmi po domu, a kiedy potrzeba, to płaczę.
I coraz więcej mnie we mnie. Na nowo i na nowo.
Boska jesteś, Kobieto :))
Wała mówię z Tobą!
Dzięki za ten tekst. Za jedno pytanie w szczególności: "Bo możemy tylko raz zostać sobą?" Nigdy nie myślałam w ten sposób o zostawaniu sobą. A jeśli myślałam to tylko w kategorii "Zostanę i już. I tak już będzie. Otworzyłaś mi okno :), lub oczy a może drzwi … Szukam dalej.
p.s. weszłam na stronę autorki tej ilustracji i się zakochałam 🙂 Dzięki Ci Kochana za "ścieżkę".
A myślałam, że wersja ostateczna siebie nie istnieje.
Że człowiek to podróż, a nie jej cel. Że do sedna siebie można się tylko zbliżać, a im bliżej tym cieplej.
Od Ciebie bije coraz przyjemniejsze światło. Aż miło usiąść i się ogrzać.
Trzeba pisać.
Tego się trzymaj.
Joanno, wywalanie z kolein i form przetrwalnikowych – sedno sedn!
Patrzę zachłannie, co kolorowego wyrabiasz i uczę się pilnie!
Wała podwójnie zatem, ściskam!
Jaskółeczko :*, Ty przecież masę już wyszukałaś, kiedy Cię czytam!
Cieszę się, ja jej cały Flikr przejrzałam, Bebe wie :-), od najnowszych do najstarszych zdjęć i to jest dopiero niesamowite, patrzeć po kłębku odwijanym wstecz, jak ona dojrzewała, jak dawno dawno temu była zaledwie początkiem siebie i doszła pracowicie do swoich turkusów. I myślę o wszystkich moich kochanych kolorystkach, i chciałabym zobaczyć, jak rysowały smarkule jedna z drugą i jak nie mogło się zdarzyć inaczej, jak tylko to, co się potem zdarzyło.
Okropnie się cieszę, że zwróciłaś uwagę na Geninne :*
Siadaj, kolorze wcielony, rajstopo zawadiacka między bielą koszul. Ja od Ciebie się grzeję i idę w świat. Iść.
W podróży najważniejsza jest podróż, ciepło przenośne. Z nami.
Piszę.
I mam takie pierwsze zdanie powieści, że co je widzę, to od nowa się śmieję.
O, to właśnie trzeba 🙂 I czy głowa własna aby na pewno, bo w wyniku codziennego urwania nosi się ją jakby obok, pod pachą. Mocne uczucie pozostania całością – bezcenne.
Jutro sprawdzę rękę :-). Pozdrawiam serdecznie!
dziękuję Ci 🙂 od Twoich słów człowiek rośnie! Mam teraz u siebie na blogu trochę turkusu specjalnie dla Ciebie, z podziękowaniami za Twoje pisanie i inspirację.
A co do Geninne, to tylko myślę, jakby tu zamówić jej pracę z tego dalekiego Meksyku. Rozczuliły mnie informacje, że poczta meksykańska jest niezawodna, ale wolna i na przesyłkę czeka się kilka tygodni 🙂
Rozczuliłaś mnie tym bordeaux nad dachami:)
Dobrze jest od czasu do czasu zostawić wszystko i wspiąć się gdzieś ponad, by odetchnąć swobodnie i do dna. Upić się radością i przestrzenią wokół. Ja chwytam to uczucie w górach i w beskidzkich lasach, gdy ostatnie dachy nikną za plecami. Tam chodzę porozmawiać z samą sobą. Tam uprawiam na sobie amatorską archeologię, odkrywam warstwę za warstwą.
Od niedawna szkolę się w aportowaniu sobie samej własnych przyjemności. Najzupełniej egoistycznego spełnienia. Wypełniam głębokie szczeliny słowem i kolorem. Ze środka. Biegam jak szczeniak z ołówkiem w zębach i szczerze merdam ogonem. Próbuję poezji końcem języka i odkrywam całkiem nowe smaki. Takie małe okruchy.
A koniec będzie dopiero na końcu;)
Póki co – jesteśmy w drodze. Każdy z własnym bagażem. Zostawmy to, co przydatne, odrzućmy zbędny balast.
Najważniejsze jest to, że wciąż możemy decydować w którą stronę chcemy iść. I jeszcze to, z kim siedzimy w przedziale. To też ma niemałe znaczenie.
Spisuj się Kochana, układaj cierpliwie z rozsypanych słów. I baw się przy tym dobrze. Nie przestawaj:)
I ja dzięki Bebe przejrzałam od początku do teraz:)
Piękna droga i żywa inspiracja. Plaster koloru na głowę otartą zwątpieniem:)
Nie, nie dbamy o siebie i już nawet nie o te kursy mi chodzi, tylko żeby codziennie przynajmniej raz w świętym spokoju sprawdzić, czy mam jeszcze wszystko, głowę, ręce, nogi, jak się czuje skóra na plecach, a jak wątroba, czy mnie żółć zalewa. Trzeba! 🙂
Pisz, choćby maczając palce w turkusowym atramancie.
Ha!
Śledzę turkus.
Chciałabym chciała…