marble garden by Katachreza

Twój ogród w dużym zbliżeniu staje się nagrobny, a liście z marmuru. (Mam trochę niepotrzebnego języka, jak pamiętasz, służy mi do niemówienia, toteż piszę. A tak spytam: – Na kogo ja Ci wyrosłam, na siebie? Badania robię sobie na entropię, znów wysoka. Znikam.)

Jest pora płowienia. Wszystko już dojrzało.

Tak niepostrzeżenie przesypałaś nam piasek z piaskownic do klepsydr. Wyjadłaś rtęć z wszystkich termometrów. Srebrne nitki.

(A pamiętasz śmiechy? Jako pięciolatka dałam w twarz pani przedszkolance, gdy kazała mi samej zawiązać buciki. Pamiętasz, jak mi się wtedy zaczynało życie? Głupio mówić, ale też będę śmiertelna.)

Dziewczynka bez decorum musi znaleźć przejście. Atari schowane na strychu razem z pudłem zdjęć z pogrzebu babci, zmarła, kiedy byłaś ze mną w ciąży, więc jak Ty, jestem wrażliwa na lipiec; czy ja jestem Twoją żałobą po mamie? Twoja zetlała sukienka, jej sweter. Dołożyłam po cichu ubrań moich dwóch pokoleń. Zawsze więcej życia.

Zestarzało nam się to nasze tutaj równolegle, popatrz. Deklinujesz mi się smutno i z błędami; niepewna końcówka. Czy ja to aby równie dokładnie pamiętam, jak Ty zapomniałaś?