Last supper

Świetlana przyszłość wydaje się dziś równie niewiarygodna jak niepokalane poczęcie. Co nie znaczy, że potrafimy przestać ją sobie opowiadać przed otwarciem oczu.

Matka strapiona jak chomik w karuzelce przebiega przez dzień pospiesznie i nadreaktywnie. Świat sypie okruszki, po których trzeba trafiać do ruchomego celu poranka, gdzie bukiet czerwonych goździków, paczka rajstop i kawa.

Czy aby na pewno żyje nam się lepiej. Rdzewiejący na balkonie rower, jak urojona zbroja Don Kichota; napierśnik z miednicy musi wrócić na łaziebną półkę. Pierścień z mydlin. Mokry trzask rozbitych o rzęsy baniek.

I nikt stąd nie ucieka prócz czasu.