Wiele tygodni temu, kiedy przez chwilę byliśmy ciepłym krajem, Maja wróciła do domu dziadków z dyskretnym makijażem wykonanym z pyłków kwiatów. Paleta wpadająca w żółć i ochrę. Oczy i policzki malowane rumiankiem, nagietkiem, na ustach starannie wtarta róża.
W połowie grudnia, a grudzień jest rodzajem próby czasu, w którym na wszystko jest już za późno, myślę o jej geście, o niedbałym przebywaniu wśród letnich kwiatów, które do pewnego momentu są naszego wzrostu, o nieumyślnym uruchamianiu wewnętrznego postępu, o pobieraniu rzeczywistości, tarzaniu się w tym, co otacza, jeszcze zanim wszystko zostanie skatalogowane, ze starannie określonym przeznaczeniem, które na zawsze wyznaczy granicę. Ostrożna obserwacja jest zaledwie jednym z zastosowań świata, malowanie czoła żółtym pyłkiem wydaje się pierwsze.
Ja i cały świat, blisko.
Dawno tamtędy nie szłam.
i jeszcze krzyk, śpiew i taniec, wciąż są blisko najpierwszych.
Czy wolalabym być bliżej, czy tęsknić za tym?
Zgoda pełna, że śpiew krzyk taniec – są samym początkiem.
Ale pytanie postawiłaś niezłe.
Być bliżej czy tęsknić – ja poruszam się w tęsknocie. I w świadomości, że jestem już taka odległa.
Chyba, że jest maj i mogę runąć w konwalie.
"Nieumyślne uruchamianie wewnętrznego postępu" – kiedy to wyłącza(my)? I czy da się cofnąć ten proces?