Wiele tygodni temu, kiedy przez chwilę byliśmy ciepłym krajem, Maja wróciła do domu dziadków z dyskretnym makijażem wykonanym z pyłków kwiatów. Paleta wpadająca w żółć i ochrę. Oczy i policzki malowane rumiankiem, nagietkiem, na ustach starannie wtarta róża.

W połowie grudnia, a grudzień jest rodzajem próby czasu, w którym na wszystko jest już za późno, myślę o jej geście, o niedbałym przebywaniu wśród letnich kwiatów, które do pewnego momentu są naszego wzrostu, o nieumyślnym uruchamianiu wewnętrznego postępu, o pobieraniu rzeczywistości, tarzaniu się w tym, co otacza, jeszcze zanim wszystko zostanie skatalogowane, ze starannie określonym przeznaczeniem, które na zawsze wyznaczy granicę. Ostrożna obserwacja jest zaledwie jednym z zastosowań świata, malowanie czoła żółtym pyłkiem wydaje się pierwsze.

Ja i cały świat, blisko.
Dawno tamtędy nie szłam.