Nic się nie zmieniło.
Mam skłonność do porzucania samej siebie.
Ich jest ważniejsze.
Tych innych niż ja.
Nie wiem, jak tego nie robić.
Porzucanie siebie wygląda niepozornie, pachnie zwykłym życiem. Lista rzeczy do zrobienia. Nawykowe niemyślenie o sobie.
Czegokolwiek bym nie postanowiła, wszystko biegnie, a ja w tym drobię, dziobiąc czas po innych.
Też dobry.
Ale po nich.
Jem nieporządnie, w biegu, nie celebrując ani sekundy.
Nic dla mnie.
Siadam krzywo, na brzegu krzesła, w połowie zerwana do dalszego biegu.
Koczuję tu tylko.
Dojadam po dziecku.
Noszę po dziecku ubrania.
Świat jest resztką.
Idę przez każdy dzień jak przez wysypisko śmieci, podnosząc śmiesznie wysoko nogi, taka zaskoczona. Tyle tego. Znowu. I coś tam zawsze uzbieram, pewnie, wygrzebię dla siebie ładniejszy okruszek.
Jakieś migotanie w lustrze, dzisiaj tak mi ładnie w turkusowej bluzce, kiedy się z sobą na chwilę mijam.
Na tę jedną chwilę świat jest miłym uśmiechem, podświetloną meduzą, która płynie w moją stronę.
Czy kiedy nie migoczę sobie w lustrze, pamiętam własną twarz, czy ją lubię?
Przez tę jedną chwilę zachłannie patrzę sobie w oczy, serio, naprawdę króciutko, takie moje “cześć”, jak do przyjaciółki z dzieciństwa.
Jakbym – dziwne uczucie – tęskniła za sobą.
Kiedy ostatni raz długo spacerowałam przez siebie?
Kiedy ostatni raz trwałam w niezmąconym przekonaniu, że ja, dla mnie, że należy mi się?
Bo teraz nie śmiałabym nawet pomyśleć, że jakaś za duża ja będę się tak egoistycznie cała rozpościerać, stanowiąc dzień. I o sobie.
Czasem na trochę próbuję stawiać opór.
Ale to tylko krótkie widzenie w długiej odsiadce.
No to idę.
Matki powinno się obdarowywać papierowymi torebeczkami, żeby zamiast do ust miały gdzie te resztki po dzieciach wyrzucać. Ale wyrzucanie się w naszej kulturze nie godzi, prawda? Ciekawe, że utylizacja w matce już tak.
Obtulam.
I czekam na kolejny powrót :*
Dzisiaj przyłapałam się na jedzeniu resztki jaglanki prosto z garnka. Pożałowałam sobie i czystego talerza i miejsca przy stole. Żenada.
Tak mi wstyd, że aż musiałam sie tu wyspowiadać 😉
Przebijam, Jarecka. Z podlogi zjadlam. Nawet sikorki stoja wyzej w piramidzie kromek chleba.
Sikorki <3 <3 <3
Ja wczoraj powidełka trochę tylko spleśniałe przy wieczku.
Banany te najczarniejsze.
Chleb suchy.
Resztę makaronu, co to go ugotowałam dzieciom do szkoły. Z termosu wieczorem.
I czasem tylko zderzam się z kimś, kto dla siebie najstaranniej szykuje samo dobre, najulubieńsze, z serwetką, nie jada innego.
I stoję z tym garnkiem z pulpetem sojowym, co go jak Jarecka wyjadam, bo żal mi talerza, bo jestem tu tylko na chwilę koło zmywarki, po co brudzić, oszczędzę. Na sobie.
Porzucanie siebie zaszczepiane nam jest już w chwili poczęcia.
W naszej kulturze to ważny i ceniony element wychowania.
Dojem resztki z pudełka śniadaniowego córki, po co brać świeże owoce, będą dla nie na jutro.
Mewy, sikorki, gołębie.
Ale nadal?
Ja się czuję, jakbym miała w środku jakiś zepsuty trybik.
Myślałam, że da się to naprawić, ale chyba muszę z tym żyć, wiedzieć o tym po prostu.
Tylko jak nie przekazać tego dalej.
kompozycja łańcuchowa powrotu, ogniwo do ogniwa wracam.
Po czasach, kiedy resztki po dzieciach spacerowe, wycieczkowe, domowe łagodnie opadają w powietrzu, po tym jak smarkateria wystrzeliwuje je w ataku buntu, albo z nimi przysypia, albo nie ogarnia technik chwytania ciasteczka, żeby mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko, przychodzi czas spokojny dzieci samodzielnych i matek nieprzerwanie będących mewami. Pozdrawiam, stojąc dostojnie na jednej nodze, z migreną.
Da się. Choć wcześniej myślałam, że to niemożliwe. Nauczyłam się wyrzucać resztki. Poczucia winy brak. "Niech się marnuje. Niech mnie nie marnuje." Powiedziałam dość zimnym kartofelkom rozwleczonym dookoła talerza. Miałam wrażenie, że puchnę od tych resztek.
A pacz, a z boku w "tematach" JA na pierwszym miejscu;>
Boska uwaga ;))))))
Dobra, to po prostu idę się odfiltrować :)))
To co? Dzisiaj serwetka, talerzyk i celebra? Dzień matkowania samej sobie. Próbujemy, próbujemy:)
Tak zrobie! Nawet serwetki poszukam!
podpisano
Matka Padlinozerca
A ja sobie i owszem, ciasteczko z kremem na talerzyk, widelczyk. A potem wyrzut strumienia insuliny i czegoś takiego, że po co, po co dziewczyno ci ten talerzyk. Jak haczyk, co ciągnie za sobą gąbkę, płyn, wodę, szorstkie ręce, ściereczkę i skłon do szafki. Po co. Smakuje tak samo. A człowiek przynajmniej nie zmienia się w trawler.
Takie mikrosamospełnienia, złote szprotki w sieci. Chyba rosną jak we dwójkę, trójkę, odwrotnie proporcjonalnie. Nie wiem.
Nie wiem, walczę o talerzyk lub serwetkę.
Na dobry początek pilnuję wrzucania na krzesło obu pośladków, zamiast wiszenia jednym 🙂
Moje posilki dziela sie na trzy: ja, corka, pies. Wszyscy z jednego talerza. Jeszcze chwila, a bedzie z jednego widelca, bo po co tyle zmywania potem;-)