Women in mourning |
Mama wyrzuciła wszystko.
Szafy na strychu są puste.
Zniknęły ciemne jedwabie.
Jasnoszara torebka z wężowej skórki, ze zdjęciami z pogrzebu jej mamy.
Żorżetowe sukienki w psychodeliczne fioletowe kwiaty. Nadgryzione przez myszy wełniane śpioszki, halki z pożółkłego nylonu. Dziecięce buciki z twardej czerwonej skóry. Mój brązowy tornister. Książki o świętym Janie Bosko i ojcu Pio, które czytałam w dzieciństwie, pilnie strzeżona przed światem.
Zniknął mój zapas przeszłości, do którego chodziłam pływać w pełnych kurzu materiałach.
Na dnie szafy zostały grudki gruzu i trzy kartony z moim komputerem Atari, niejasnej dla siebie części cudzej historii nie odważyła się wyrzucić.
Musiała być już trochę zmęczona, albo raczej – zniecierpliwiona i jak zawsze przewidująca.
Nie wiedziałam, że chce to zrobić.
Że chce sama zdecydować o przyszłości.
Nie robić kłopotu.
Wyobrażam to sobie podobnie, w końcu jestem jej córką. Zostawić niewiele rzeczy, wyłącznie tak drogie, aby nie można ich było wyrzucić.
Z wiekiem zaczynam mieć coraz silniejsze poczucie uczestnictwa, jestem częścią korowodu kobiet, przyszłym śladem. Z tego punktu nigdy nie przydarzy nam się żałoba inna niż pakowanie i zaczniemy ją same, odwrócone plecami, nie płacząc po sobie.
Jest w nas bardzo dużo mocnego kartonu i dratwy.
Siły do przenoszenia z wtedy na potem.
Zbliżam się do mamy, przytulam ją, żeby zdławić w niej przeczuwaną śmieszność.
Starzejąca się piękność, jak my wszystkie, codziennie zaskoczona tym, jak w ostateczności potoczyło się jej dorosłe życie.
Chronię opowiadane przez nią historie.
Przejmuję wspomnienia, które dostała od swojej mamy.
Uczę się, ile mogę.
Pamiętam opowieść jej mamy, babci, której nie zdążyłam poznać, o tym, jak przyszły mąż wiózł ją do naszej rodzinnej wioski. Było jeszcze sporo przed wojną, babcia siedziała wyprostowana w powózce, w rypsowym płaszczu, w kapeluszu na głowie.
– Ta to ci w polu robiła nie będzie, cmokał do dziadka przyjaciel Władek, krzywiąc się na kapelusz i jaśniepańskie miny.
Ale robiła, bardzo pracowita. Robiła, a dwa tygodnie po jej przyjeździe do wioski kapelusze miały już trzy inne gosposie.
Dlatego jeszcze mamie nie pozwalam.
Dostała piękną sukienkę w kolorowe kwiaty i niedorzecznie jasne perły, do nietrwałych gestów.
Ona mnie uczy odchodzić.
Ja ją uczę zostawać.
Będzie wspaniała książka!
A na koniec będzie odwrotnie z nauką.
Piękne. Że czytać, zanurzać się i powracać…..
To pisałam ja – człowiek-walizka, wiecznie odwrócona plecami, pakująca się.
Dziś szczególnie. :*
Dziewczyno :*
Posiedź trochę.
Między tymi walizkami.
Moja kochana.
Usiądź.
Uśmiecham się serdecznie na samą myśl o książce, fajnie, że to do mnie napisałaś, wiesz?
Takie słowa się bardzo, ale to bardzo przydają. Dziękuję.
A z nauką na koniec – zobaczymy.
Mam silne poczucie bycia częścią ogromnego tłumu kobiet.
Piękne, prawda. Niesłychanie.
Jeden Twój wpis na raz, dozuję sobie i delektuję się.
Jakie to jest poruszające i piękne! <3