Grape tree without grapes by Javier Perez

Dorosłam trochę, przybrałam jak powódź i śledź w zalewie wiślanej, więc siadajcie, czas najwyższy trochę porozmawiać. Pamiętacie moją wioskę kobiet? Dziękuję, że jesteście, że dołączacie. Nie przestaję Was szukać, pytać, słuchać.

Opowiedzcie, co u Was? Jak Wam minęły święta? Caliście, duzi i zdrowi? Komu się urodziło? Kto pożegnał? U kogo idzie nowe, a kogo boli kręgosłup w starym? Kto ma dosyć, a wcale nie syty? Kto objedzony kamieni i mu ciężko? Kto nie śpi po nocach i gryzie palce ze zmartwienia i strachu? Kto aż krzyczał z radości, kto popłakał po cichu, żeby nie martwić innych?

Mówcie koniecznie, bo widzę przecież, że u Was zmiany, jedne ładne, drugie trudne, a te, co po cichu, niech będą po cichu, ale niektóre poniesiemy razem, bo razem i mniej boli, i radość większa.

Patrzcie sami, ile się zdarzyło:

Kartka świąteczna Bebeluszka dostała wyróżnienie od Rymsa, a Polska na jesień zakwitła Świerszczykowymi koniczynkami, Kaczka cichuteńko powiła Biskwita i perłową masę pięknego słowa, pod niesamowitym skrzydłem oczekującej trzeciego potomka Doroty powstało Macierzyństwo bez lukru 3 – z niejednymi Wami w środku!, Zakurzona książkowo vloguje i ma fantastyczną pracę na szerokie wody, Czary Maryś otworzyła boski sklep z marzeniami wypisz wymaluj, Alcydło, Skorpion, Emma wspaniale widzą i opisują i tęsknią po tobie, nieoceniona Zuzanka i jej wszystkowidzący aparat zwiedzają za mnie kawał świata, co u Zorki, to wiosną się wyda, Mama w Centrum prowadzi idealne warsztaty dla wspólnie drących pierze bez kotów, córeczka Taty, jak moja, radośnie całuje kolegów w przedszkolu, u Moniki Mimo-zy można bez końca jeść oczami i uczyć się żyć wolniej, a Magda na 27 stronie przypomina, że w podróży najważniejsza jest podróż.

Gratulacje i wiwaty cukrowe, co za historie u Was i w Was!
I najważniejsze dla mnie – więcej mnie dzięki Wam ( i świątecznym ciastom) – dziękuję Wam bardzo.

A ja, ja (nie wierzę nadal) piszę bloga, i w płytkiej szufladzie pliku rośnie mi chuda powieść próbka, szpotawa i z końską szczeciną na grzbiecie, niepodobna do nikogo, chociaż kocham jak swoją. Niech tam, na pohybel i pantałyk, kto wie, a może uprę się i zostanę tą prawdziwą utalentowaną nieznaną pisarką z pierwszej (mam nadzieję, że zdążę, który dzisiaj?) połowy XXI wieku?

Tak, moi drodzy, tośmy sobie trochę posiedzieli na tym letnim słońcu, co niebawem wraca, nazbierali, ususzyli, zjedli, i jesteśmy znowu kawałeczek dalej, jedne filcowe korale nanizane na sznurek, dwa zagrane koncerty, wszystko swoje własne, to może jeszcze nie historia, ale już nie przemijanie. Odrobina zatrzymanego na później, spiżarnia, plik kartek trwalszych niż paragon i wyniki badań.

Mało?
Chyba żartujecie.

Macie apetyt na więcej?
Ja wielki, chociaż ciągle gryzę palce ze strachu.

Uwierzylibyście równo rok temu, że akurat to się potem stanie?

Coś się nam przecież wydarzyło, mogło nie nastąpić, mogło nas wszystkich nie być, a jednak się udało. Trochę mitozy z mejozą, trochę odchodzenia, ale to całkiem fajne, podjąć ryzyko – życia. Święta skończyły mi się w tym roku pogrzebem, dziewięćdziesięcioletnią denatkę otoczył wianuszek rozgadanych ciotek i wujków, kuzynek, było tego z setka, popłakało się sobie i pośmiało, bo może i się umarło, ale jak to miło, że się ciągle żyje, i że się zdążyło na życie. Że się jadło, siało, zbierało, że rosło się zdrowo, że umarło spokojnie, żeby trochę sobie odpocząć, bo się wcześniej zmęczyło, bolało, a jak się było młodym, to się tańczyło co niedzielę na placu w pałacowym parku i grzmociło smarkatą konkurencję po chudych pleckach, żeby nie odbierała kawalera od ust, bo przez tę wojnę jeszcze nikogo nie pocałowały.

Wiecie?

My jesteśmy to ich następne pokolenie.
Ale numer.
Czemu nikt mi wcześniej o tym nie powiedział?
Jesteśmy science fiction naszych rodzin, rodziców.
Wyślą do nas na koniec premiera i dzieci, kto wie, może pokochają, ale pozwolą nam wrócić?
Już tęsknię, już wiem, że mijanie jest się.

Jak Wam się żyje w ich przyszłości?
Ja cicho stąpam wewnątrzgalaktycznym korytarzem, a obcasy niełamliwe, z wikliny, iskrzą mi się, kiedy przedłużam gatunek. Instaluję najnowsze nietłukące mrożki w interfejsie miasta, sporządzam swój świąteczny glutaminian sodu najzręczniej jak umiem, piszę tak, jak mogłam im orać, kopać, może jestem lśniące powtórzenie, a może izotop.

Jakie macie marzenie, skoroście już do nich tacy niepodobni? Bo przecież trzeba zaraz wsiąść swoim marcepanowym pośladkiem na zjeżdżalnię następnego roku i wziuuut. Do nowego, nieużywanego czasu.

Masa dobrego może się wydarzyć, wiecie?
Trzeba sobie tylko swoje nieposiadane wszystko postawić pod właściwym kątem.

Życzę Wam samego dobrego, którym bywa też złe po odwróceniu.
I jeszcze – życzę Wam mnóstwo dobrego rozmawiania, tego mówionego, z odpowiedzią na poste i karnawałe restante, za okazaniem dowodu sympatii, życzliwego współbycia, które wymieni się na swoje najlepsze belki w oku, nie napluje do zupy, a przynajmniej nie bez powodu. I do oka też nie napluje.

Posiedziałabym z Wami chętnie i pogadała o niczym, bo ważne.