Les coiffeuses au soleil by Robert Doisneau

Khm, khm.
To mówię ja, do Was.

Idźcie nazbierać słońca.
Słońce jest zdrowe i jak przypomniała mi M., nie wolno o nim zapominać, bo bez niego jesteśmy niepełni.

Mój starszy od Was o jedną wojnę ojciec ma taką teorię, że słońce wszystko leczy. I nawet jeśli nie wierzy w istnienie tych małych, biegających po skórze witamin, i choć maluje paznokcie gipsowej Najświętszej Panience, farbą olejną czerwoną, to każdego lata, w bezpieczne upały i chłodne dni słoneczne, rozbiera się do rosołu i w zakątku ogrodu siada na starym krześle, celebrując kąpiel słoneczną, godzinę lub i dwie dziennie. Kąpie w słońcu plecy, kąpie głowę i nogi. I taki już malutki i wyschnięty, osiemdziesięciotrzyletni, liofilizowany, zaprzeszły, skwapliwie zajada się tym słońcem i ciepłem, na zapas.

Więc i Wy idźcie. Przystanąć. I usiąść. Bo kiedy się usiądzie, to się lepiej przystanęło. I najlepiej, żeby przystanąć też w głowie. Siadać w głowie też można, nawet jak nie każą. Wolno. Teraz, za chwilę, przy najbliższej okazji. Stańcie i popatrzcie w słońce.

Można się najpierw zagapić na wyschnięty rumianek i na wystawę z kolorowymi torebkami. I na korale. I indyka z koralami.  I na sukienkę tej pani. I na karoserię, jeśli ładna. Co tam kto ma do łowienia słońca. I potem prosto na niebo i w słońce. Wystarczy trochę podnieść głowę, o, tak właśnie, niech pomyślą, że wariat, nie szkodzi. Jakby się miało w środku słoneczniki, a w słonecznikach Van Gogha, a w Van Goghu ucho. Nieodcięte, bo wszyscy mieliśmy kiedyś nieodcięte ucho. Bo to będzie właśnie powrót do słońca, wielki zwrot słoneczny, czy splot okoliczności, jak kto woli, a każda własna, każdziusieńka. Nikt inny jej nie ma w takim połączeniu.

Albowiem, kochani, skoro już się umiera samemu, to niech się samemu najpierw trochę pożyje.

Idzie mniej więcej o to, aby okoliczność do splotu bardziej samemu napędzić, popedałować własną wolą w dynamo moskwa, a niech ma, niech wolna wola zachomikuje trochę energii, niech schowa do policzków światło.

Żeby zrobiły się pod powiekami op-artowe kręgi i kreski, kiedy takie nagrzane słońcem potrzeć rękoma. Jak wtedy, w czasach oranżady, której bąbelki były z cukru i czerwieni, a wszystkie rzeczy miały w miarę jedną nazwę.

To patrzenie na słońce, wygrzewanie się, po kociemu, w swoim tu i teraz, bez kompleksów względem cudzego i gęstszego futra, zoom, boom optyczny, wszystko to będzie całkowicie niepotrzebne, kąt uniesionej ręki mocno niestosowny i odchylony od normy, trochę będzie dziecinny, a trochę też ładny. Podbródek zadarty, ostrzegam, mogą zorientować się, że odpoczywacie, a po czym tutaj odpoczywać, oni to się dopiero kiedyś zmęczyli. Musieli polecieć w kosmos i przekopać się pod oceanem, i umrzeć tyle razy, a zawsze za kogoś innego, a my tutaj pieluchy jednorazowe i lekka praca biurowa i pastuch elektryczny i kserokopiarka zamiast powielacza, nic heroicznego, więc tak, przygotujcie się na niezasłużone ciepło słońca.

Najlepiej, żeby było jak ta rzecz, której nie mogliśmy się dawno temu doczekać. Niecierpliwa radość. A jaka głupia, jezu. Że aż rwało w brzuchu. I oddech.

Ostatni raz, kiedy wierzyłam w boga, modliłam się, żeby dał mi organy elektryczne i kurtkę dżinsową i wszystko dostałam, ale od siostry. Do dziś nie wiem, co o tym myśleć. Przy czym już żadne z nich nie dało mi komputera IBM, a myślałam, że tak dobrze mi idzie, i potem komputery były już zupełnie inne i musiałam sama na nie zapracować, i okazało się, że bóg nie jest dobrą wróżką, a tak się dobrze zapowiadał, i miał takiego ładnego gołębia, jakie mój brat hodował, pocztowe, z obrączką, to miało szanse swobodnego lotu, ale z ludzkich przyczyn zawsze popadało w rosół.

Pamiętam z dzieciństwa dławiące uczucie pragnienia, gorące pragnienie, wolę, chcenie, żądanie, głód, żeby już nadeszło i żeby się stało.

Potem byłam tylko dobrze wychowana. Ale dobre wychowanie uczy, żeby nie przekraczać granic, żadnej konkwisty, kolanka równo i razem, i mówić tak, żeby nikomu nie było przykro i pracować tak, żeby nie było lekko i nie cieszyć się za dużo i za głupio i nie okazywać.

A ja tak uwielbiam okazywanie. I za potwierdzeniem odbioru. Jak mi w środku wszystko rtęciowo z radości skacze i jest temperatura uczuć.

I ja po to wracam, do siebie, dzieciucha, i ubieram tę kurtkę dżinsową i gram na enerdowskich organach, taka śmieszna i taka szczęśliwa.

Pamiętajcie, bądźcie gorzej wychowani, proszę. Idźcie na słońce. Zgłodnieć. Chcieć. Siebie i dla siebie. Poznacie po tym, że będzie bolało z radości od środka. Kiedy nie można nie mieć uśmiechniętych oczu i wzrok wszystko wyda. Niech Wam się zrobi kula w brzuchu z radości. I skacze.

To się nazywa szczęście i nie uczą tego w tym kraju.