Błękit drgał w słońcu jak krawędzie nadpalonej kliszy, widok był czysty, kwiaty dość nowe, horyzont z tlenu i wodoru.
Wycieczka była prawdziwa, męcząca i poocieraliśmy się o niemal niedepilowane łono natury, nie licząc znaku ograniczenia kierunku jazdy dla koni. Poznaliśmy wszystkie komary w lesie, już byliśmy skłonni dać każdemu imię, ale wszystkie zaczynały się na k, jak to u komarów.
I rzeka popachniała rzeką, duszne trzciny bez miejsca dla ludzi, dryfujące srebrne puszki, lekkie folie, turkusowa ważka przezroczem skrzydeł ścinała dla nas powietrze, było tak nudno jak w filmie, kropkowane ławice bezimiennego narybku jadły nam z rąk porządnie skruszone paluszki, byliśmy cali posypani piaskiem jak niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte, letni obraz bez puenty, wielka woda.
Uwielbiam Twoje słowa. Karmię się nimi jak chlebem.
Dziękuję :*, to strasznie miłe!
Tylko czytać i czuć kolejną kroplę potu spływającą po karku.
Jedzcie, na zdrowie (sic!) 🙂
A ja pod taflą stop klatek wyczuwam ciągle strach… Tylko nie wiem- Twój, czy mój? Jest coś przyciągającego w Twoich postach, coś, co wciąga pod powierzchnię. Wciągaj, wciągaj, nie puszczaj!!! 🙂
Całe szczęście, że bez puenty…
Pozdrawiam Cię 🙂
Tak nudno jak w filmie, no właśnie tak jest.
Czasami w momentach całkowicie prawdziwych, katapultuje mnie coś na orbitę i staję się widzem, mimo, że chcę być w środku.
Fantastycznie napisałaś.
Zjadam pomimo przestróg, maliny i borówki prosto z krzaka. Słodycz ryzykiem doprawiona smakuje wybornie;)
Podobnie, jak Twoje metafory, uwielbiam!
Ważka, która skrzydłem ścina powietrze, potrafi i niebo całe pociąć na kawałki, stąd jej barwa i mamiący urok:)
Ponoć ma trzysta tysięcy luster w oku… i jak się jej nie bać?
Tylko w niepryskanych robaki, czyz nie tak mowia na miescie?
I tej wersji bede sie trzymac.
Bylebyscie tylko szalej omijali z daleka 😉
To znaczy, że jedliśmy najbardziej niepryskane maliny na świecie 🙂
Szalej zdarza mi się głaskać, ciekawe, czy to by wyjaśniało moje anomalie intelektualne?
Alko, dziękuję :*, a maliny i borówki zawsze smaczniejsze od metafor, język wszystko for-malina, ale każda z nas wekuje obrazki i historie, na zimę :-). O ważkach nie wiedziałam, że takie lustrzane, widzę tylko kolor, jestem pies na kolor, a Ty?
M., poddałaś mi ten obraz, kapitalny, taki jak trzeba, no właśnie katapultowało mnie na orbitę, tak właśnie jak napisałaś i tak mi się czasem zdarza, często w gęstych chwilach, czuję, że jestem na zewnątrz sytuacji. A Ty – masz tak w tych dobrych chwilach, czy tych trudniejszych?
Jak pisał Tuwim – (sik!)
Ja też Cię pozdrawiam, o Walcząca z Istotą Gąbczastą 🙂 Przeturlałam się ubawiona po puchatych postach u Ciebie i Kaczki. Mistrzynie :-))
Strach, owszem, może być mój, uprzejmie razem z nim pozdrawiamy. Ale mam kolejny nowy trop :-), opowiem niebawem.
Po kłębku do nitki teraz.
Walki nie widać końca. Myślałam w swej wrodzonej i nabytej wtórnie przez lata naiwności, że będzie to drobna potyczka, ot, wyzwanie dnia. Tymczasem to wybuch bomby jądrowej z nuklearnym podmuchem. Papasan schnie schnie schnie….. Dziwne, bo na dworze tropikalne upały, a on się zachowuje jak zmumifikowany i zawinięty w folię spożywczą, hm. Broni wody jak papasańskiej niepodległości. Bogowie aury mi sprzyjają, aż strach pomysleć,że przy drobnym deszczu gotów zakwitnąć. Jak kwiat paproci; piękny musi być azjatycki kwiat papasana!
Nie mogę doczekać się nitek u Ciebie!!
Pardąsik, że się wtrącę. Ważka, podobnie jak inne owady ma oko złożone z fasetek, czyli oko fasetkowe, coś niesamowitego, bo każda fasetka to jakby pojedyncze oko. Owad powinien widzieć świat powielony po tysiąckroć, tymczasem nie. Fascynujące. Dlatego o tym piszę, a nie, że fascynujące wymądrzanie.
Jakby co, to zdzielcie mnie szufelką przez kok.
Chyba bez podziału na dobre i złe.
Przede wszystkim gęste, jak powiedziałaś.
Najeżone moimi oczekiwaniami.
I ja bojąca się poczuć zbyt mocno?
Nie, ja bojąca się, że nie poczuję.
PandeMonio, popatrz, a Anna Maria tak śpiewająco zapewnia mnie, że jednak lustra;)
Tak, czy siak, jest to istotnie fascynujące!
Katachrezo, zdecydowanie! Kolorem się żywię, bez niego usycham.
Alcydło, lustra brzmią bardzo poetycko, jestem za lustrami! 🙂