Maszyneria codzienności napędza się sama. Do dna łódki, którą zwinnie przepływamy między porankami, przyklejają się te wszystkie glony, wzięte na wychowanie telefony, komputery i telewizory, przepalające się żarówki, samoodnawialne zasieki jedzenia w lodówce, środki czystości do celu, ubrania na uspokojenie, lęk przed głodem, ogniem i wojną, saszetki soli mineralnych i blistry tabletek na zachowanie młodości, nowsze modele starych awatarów, ta druga przyroda, w której cyklach żyjemy, żeby nie odstawać. A kiedy odstajemy, idziemy się schować, szeregi ustawiane są kolekcjami, dyscyplina serii. Lęk o to, żeby mieć gdzie mieszkać i z czego zapłacić rachunki – balast jest koszmarny, najtroskliwiej odchowywać trzeba kredyt, to dziecko mieszka z rodzicami do późnej starości, sztafeta, w której co miesiąc próbuje się gonić rzuconą o 30 lat w przyszłość pałeczkę.

Tworzymy sobie prywatną fabrykę potrzeb, produkcja rośnie wykładniczo, w bilansie rocznym wszystko okazuje się sumą przyzwyczajeń.

W pierwszym świecie potrzeby są nieuświadomionymi przywilejami, których niezaspokojenie budzi frustrację i lęk. Powolne topnienie dotychczasowych możliwości zaspokojenia tego, co traktowaliśmy jako potrzeby, najpierw przeraża, potem uczy pokory i absolutnego zatrzymania.

Radykalne ograniczenie potrzeb pozwala wykryć, że każda potrzeba jest możliwością, do której zaspokajania przywykliśmy.

Recykling, sortowanie, przepierka wszystkiego.
Sortowanie musi objąć również przyczyny i skutki, aby ustalić, o co się bijemy.

Co w tym niemożliwym do podtrzymania przy życiu prywatnym systemie warte jest podtrzymywania?

Ile i czego nam wystarczy, żeby zniknął ciężar, skoro większością ciężaru okazuje się niemożność jego dalszego dźwigania?

Niepokojący jest utracony nawyk ograniczania potrzeb i nieracjonalny zupełnie wstyd, że się nie udało utrzymać kolonii glonów w niezmienionym stanie. Patrzę na swoje niezliczone glony i czyszczę radykalnie łódkę. Na stercie tego, co odpadło, leży najdziwniejsze: potrzeby moich potrzeb. Konsekwencje rozlicznych wyborów. Własny pokój dla czegoś, co miało być jedynie dodatkiem dorzuconym kiedyś do koszyka. Rozmiary balastu są nieprawdopodobne. Oglądam je z ciekawością, pojawia się ostatnio czułość. Mikrobiologia redukcji. Oglądam to moje. Terrarium. Ja aż tyle niosłam? Na plecach cała pustynia piasku pod butami. Atlas z dyskopatią mówi: czas odpocząć.

Wielkie sprzątanie życia – jest w trakcie.

Efektem ubocznym chudnięcia o kilka potrzeb miesięcznie – co zdumiewa – jest powrót do traktowania potrzeb jako możliwości, a możliwości jako przywilejów.

I świadomość.

Że to wybór.
Mój wybór.

 

Zdjęcie: Installation by Doris Salcedo