Myśleliście kiedyś, że już nic, nigdy i nigdzie?
Ja tak.
Czasami tak.
Wczoraj.
No może od roku.
Nie zawsze.
Od dawna.
Ostatnich dziesięć lat.
A może dwadzieścia.
Nie.
Nie wiem.
Po prostu: to niejasne uczucie, że jest już po sezonie. Coś w rodzaju opuszczonej plaży. Butwienie. W każdym oknie tabliczka “Zamknięte”.
Albo raczej: myśleliście kiedyś tę śmieszną myśl poprzednich pokoleń, że najlepsze już było, że jest już za nami? Że zapachy, kolory i smaki skończyły się dość dawno temu, że wydarzyło się już wszystko, cała paleta została zrealizowana?
Wódka, śmiech, czułość, całowanie, nadzieja, zawiązki własnych możliwości, szybki bieg po krawędzi nasypu, skoki w opalizującą naftę wieczorów, łatwopalny czas i pełen zapasowych dni kalendarz, rozrzutność.
A może inaczej:
czy mieliście w środku takie dziwne uczucie, że skończył się przydział nowego, że od długiego czasu wykonywane są tylko męczące ciągi dalsze, żadnej nadziei na przeszłość, samo uruchomione niezdarnie własne “prawdziwe życie”? Jak gra bez kolejnych poziomów, gdzie trzeba kurczowo trzymać się marnej reszty punktów.
Gwałtownie wydychane powietrze z prześwietlonych zdjęć klasowych, zawstydzające manko za okres rozliczeniowy “dzieciństwo-dorosłość”, echo kroków z drogi, jaką się poszło, nawracający ból tego ładnego zapowiadania się na samych siebie.
Czy przeczuwaliście raptownie wytraconą prędkość, obsmyczone skrzydła, zamierające uczucie potęgi i mocy, nagłą pewność, że świat niespodziewanie wstawił nowe zamki?
Ja tak, o tak, po stokroć.
Ostatni raz – przysięgam – przedwczoraj wieczorem.
Aż nagle dziś w ogrodzie na wsi – lekcja.
Rozkwitanie.
Zimny kwiecień, stare drzewa, zeschnięte gałęzie, rozcięty na pół pień ogromnej wierzby, drobne american beauty foliowych woreczków na drodze, dzikie trawy, kępy fiołków, forsycje, czereśnie, zawadiackie topnienie szarości, wiosna okazała się nieunikniona, wielki nawrót mocy.
Pomimo.
Ogród jest seryjny, nowe rośnie ze środka przeszłego, jest w tym zwykłe sianie, orka na ugorze, zawiązki, jeszcze jeden sezon.
Ponowienie.
Cykle.
może w przyrodzie jeszcze jeden sezon i może kwitnie
bo musi
nie ucieknie od tego
a człowiek, owszem
od dwóch lat jest u mnie po sezonie, nawet wiatr i smutek omijają ten kawałek świata… Świat wstawił nowe zamki, a ja wyrzuciłam stare klucze. można mieć nadzieję i można jej nie mieć, ale nie trzeba ulegać cyklom i seriom. już nie.
Czytam Twój blog. Zachłannie.
Syjamsko.
Czy można z Tobą porozmawiać na żywo? 🙂
o:)
jest mi bardzo miło (nad wyraz)
i owszem- bardzo chętnie na żywo 🙂
Ekstra! Napisałam do Ciebie maila. A co.
Odkryłam świetne miejsce dziś, to tu. Jak tak samo mam jak w tym tekście. O. Pięknie tu.
Dziękuję! I idę w odwiedziny na Twój blog 🙂