Untitled, WIlkes-Barre, PA, 1973 by Mark Cohen |
W gardle otwiera się jasny parasol
powoli opada
jak oddech
strych zawiera moje wczesne wersje
zetlałe spódniczki
zaschnięte na sandałach błoto
kwitnące róże z wiskozy
dzieciństwo non-iron
mój strój kąpielowy
miał źle odszytą linię piersi
pływałam głęboko, żeby się nie wstydzić
pierwszy świat był ciasny
tam dorastaliśmy
mało rozgarnięci
z funkcją żucia gumy
i ucieczki z sadu
czy to na pewno my zerwaliśmy pierwsze dzikie jabłko
bo że ktoś inny ukrył nam je w słomie, to dziś pewne
jeszcze tli się
i unosi woda
są wysokie skoki
złamane gałęzie
nie zostało już nic do jedzenia
nic na przyszłość
Bardzo mi się podobają Twoje wiersze, bardzo. I to, że mi się same powtarzają w głowie fragmenty.
"jeszcze tli się
i unosi woda
są wysokie skoki
złamane gałęzie"
Co się stało z tym wszystkim?
O jak fajnie, że Ci się podobają, dziękuję.
Ja stoję jak surykatka i się rozglądam wokół, sprawdzając, czy mnie tam blisko nie ma – takiej biegnącej, z podrapanymi kolanami, kiedy miałam więcej marzeń, niż wiedzy, i więcej nadziei, niż strachu.